2020/02/19
Środa, 19 lutego 2020
· Komentarze(3)
Kategoria 500, tata czasem ma wychodne, relaks
Improwizacja.
Nie wybierałem się na ten wyjazd. Zniechęcały mnie - ogólne zmęczenie oraz prognozy pogody, zapowiadające deszcze, które miały przechodzić przez cały kraj.
Ale przed wyjściem do pracy wyjrzałem przez okno. Zapowiadał się wiosenny dzień. Szybko załatwiłem wolne w pracy, spakowałem się i pojechałem. Nie wiedziałem czy pojadę non-stop czy z noclegiem, zabrałem więc ze sobą na wszelki wypadek sprzęt biwakowy z namiotem i gotowaniem oraz sporo prowiantu. Trasy nie miałem zaplanowanej - kształtowała się na bieżąco już podczas jazdy.
Aby szybciej wydostać się z miasta w ciekawsze okolice, na początek pojechałem na pamięć, trasami znanymi z podmiejskich wypadów. Dopiero po przekroczeniu Bugu pokręciłem się bardzo lokalnymi drogami. Malownicze krajobrazy, wioseczki, bardzo przyjemny odcinek. Po zmroku też pojechałem znanymi z poprzednich wyjazdów drogami. Tym bardziej, że w tych stronach drogi w nocy są niemal puste.
Wiatr trochę przeszkadzał, choć miał pomagać. Ale wyglądało słońce i było sucho. Nie było na co narzekać.
Wyjazd w te strony ma też swoje wady - trafiają się drogi o bardzo złej nawierzchni oraz bardzo trudno o zaopatrzenie czy ciepły posiłek. Szczególnie w nocy. Odbiłem się nawet od stacji, która jeszcze niedawno była całodobowa. Na szczęście trafiłem na otwartą jeszcze pizzerię w Sokołach. Pod tym względem to była ciężka noc. Zresztą nie tylko pod tym ...
W nocy temperatura spadła do zera. W zależności od miejsca i wysokości, wahała się pomiędzy 0,0, a 1,6 stopni. Kiedy gwiaździste niebo dawało coraz więcej nadziei na to, że prognozy jednak się nie sprawdzą, przyszła proza życia. Zaczęło padać. Przy tak niskich temperaturach, wietrze i dającym się coraz bardziej we znaki zmęczeniu, nie było to przyjemne. Dwukrotnie próbowałem przeczekać większe fale deszczu na przystankach, ale niewiele to dawało. Tylko marzłem bardziej i trudno było się potem ogrzać. Już lepiej było jechać bez przerwy. Tym bardziej, że mokre drogi, moczyły ubranie i jeszcze trudniej było się roogrzać.
Nad ranem jeszcze długo byłem zziębnięty. A im bardziej bolały pośladki i im więcej dziur było w nawierzchni, tym trudniej było się ogrzać. Do tego jeszcze złapałem kapcia i zmarznięty musiałem kleić dętkę.
W pobliżu wioski Pruska Wielka spotkałem pierwszego w tym roku bociana. Mam wątpliwości - czy już przyleciał czy tam zimował.
Świt był mokry, zimny i mglisty. Nawierzchnia długo była mokra. Wiało w twarz, a bolące dupsko nie zachęcało do jazdy po dziurawych i łatanych drogach. Zajechałem do Augustowa, żeby coś zjeść. Niestety o świcie nie jest z tym łatwo. Skończyło się na kawie i pączkach. Później było marcowo - a to deszcz, a to coś w rodzaju drobnego śnieżku, a to słońce. Silny wiatr zmieniał pogodę jak w kalejdoskopie. Trasę tak dobierałem, aby odwiedzić malownicze miejsca. Przypomniałem sobie jak tam jest ładnie. Kiedy zrobiło się późno, zaczęła się walka, aby zdążyć na bezpośredni pociąg powrotny do Warszawy. Wykrzesałem z siebie dużo, Jadąc pod wiatr, pokonując niezliczoną liczbę podjazdów i przebijając się przez miasto, wpadłem na peron niemal w chwili odjazdu.
Czasowo i logistycznie jedna wielka porażka. Tyłek skasowany na kolejne dni - muszę w końcu zabrać się na poważnie za dobór siodła. Ale cieszę się, że się jednak ruszyłem.
513,65 km; 23:41:29 (netto); +2465 m
Nie wybierałem się na ten wyjazd. Zniechęcały mnie - ogólne zmęczenie oraz prognozy pogody, zapowiadające deszcze, które miały przechodzić przez cały kraj.
Ale przed wyjściem do pracy wyjrzałem przez okno. Zapowiadał się wiosenny dzień. Szybko załatwiłem wolne w pracy, spakowałem się i pojechałem. Nie wiedziałem czy pojadę non-stop czy z noclegiem, zabrałem więc ze sobą na wszelki wypadek sprzęt biwakowy z namiotem i gotowaniem oraz sporo prowiantu. Trasy nie miałem zaplanowanej - kształtowała się na bieżąco już podczas jazdy.
Aby szybciej wydostać się z miasta w ciekawsze okolice, na początek pojechałem na pamięć, trasami znanymi z podmiejskich wypadów. Dopiero po przekroczeniu Bugu pokręciłem się bardzo lokalnymi drogami. Malownicze krajobrazy, wioseczki, bardzo przyjemny odcinek. Po zmroku też pojechałem znanymi z poprzednich wyjazdów drogami. Tym bardziej, że w tych stronach drogi w nocy są niemal puste.
Wiatr trochę przeszkadzał, choć miał pomagać. Ale wyglądało słońce i było sucho. Nie było na co narzekać.
Wyjazd w te strony ma też swoje wady - trafiają się drogi o bardzo złej nawierzchni oraz bardzo trudno o zaopatrzenie czy ciepły posiłek. Szczególnie w nocy. Odbiłem się nawet od stacji, która jeszcze niedawno była całodobowa. Na szczęście trafiłem na otwartą jeszcze pizzerię w Sokołach. Pod tym względem to była ciężka noc. Zresztą nie tylko pod tym ...
W nocy temperatura spadła do zera. W zależności od miejsca i wysokości, wahała się pomiędzy 0,0, a 1,6 stopni. Kiedy gwiaździste niebo dawało coraz więcej nadziei na to, że prognozy jednak się nie sprawdzą, przyszła proza życia. Zaczęło padać. Przy tak niskich temperaturach, wietrze i dającym się coraz bardziej we znaki zmęczeniu, nie było to przyjemne. Dwukrotnie próbowałem przeczekać większe fale deszczu na przystankach, ale niewiele to dawało. Tylko marzłem bardziej i trudno było się potem ogrzać. Już lepiej było jechać bez przerwy. Tym bardziej, że mokre drogi, moczyły ubranie i jeszcze trudniej było się roogrzać.
Nad ranem jeszcze długo byłem zziębnięty. A im bardziej bolały pośladki i im więcej dziur było w nawierzchni, tym trudniej było się ogrzać. Do tego jeszcze złapałem kapcia i zmarznięty musiałem kleić dętkę.
W pobliżu wioski Pruska Wielka spotkałem pierwszego w tym roku bociana. Mam wątpliwości - czy już przyleciał czy tam zimował.
Świt był mokry, zimny i mglisty. Nawierzchnia długo była mokra. Wiało w twarz, a bolące dupsko nie zachęcało do jazdy po dziurawych i łatanych drogach. Zajechałem do Augustowa, żeby coś zjeść. Niestety o świcie nie jest z tym łatwo. Skończyło się na kawie i pączkach. Później było marcowo - a to deszcz, a to coś w rodzaju drobnego śnieżku, a to słońce. Silny wiatr zmieniał pogodę jak w kalejdoskopie. Trasę tak dobierałem, aby odwiedzić malownicze miejsca. Przypomniałem sobie jak tam jest ładnie. Kiedy zrobiło się późno, zaczęła się walka, aby zdążyć na bezpośredni pociąg powrotny do Warszawy. Wykrzesałem z siebie dużo, Jadąc pod wiatr, pokonując niezliczoną liczbę podjazdów i przebijając się przez miasto, wpadłem na peron niemal w chwili odjazdu.
Czasowo i logistycznie jedna wielka porażka. Tyłek skasowany na kolejne dni - muszę w końcu zabrać się na poważnie za dobór siodła. Ale cieszę się, że się jednak ruszyłem.
513,65 km; 23:41:29 (netto); +2465 m