GSB 2017

Niedziela, 16 lipca 2017 · Komentarze(4)
No to i ja mam za sobą GSB z rowerem. „Z rowerem” bo chyba więcej czasu wypychałem, przepychałem, wnosiłem i znosiłem niż jechałem. Sam rower jak kloc – w pełni sztywna stalówka na plusowych kapciach, 15 kg żywej wagi, do tego wszystkie graty, żarcie, woda i browary na czarną godzinę. Wybrałem opcję namiotową, co w połączeniu z moimi zerowymi umiejętnościami jazdy po górach oraz tym, że był to pierwszy wyjazd w góry w tym roku, nie wróżyło dobrego wyniku. Mogłem się więc trochę wyluzować. Nie spieszyłem się szczególnie, ale i nie obijałem się po drodze. Nie żałowałem sobie postoju na browar, dobre żarcie, czy na pogadanie z ludźmi po drodze.

Z Ustronia wyruszyłem w niedzielę rano o 5:38. Ciężar sprzętu poczułem już podczas wypychu pod Równicę. Niewiele później poczułem bolesny odcisk siodła na tyłku i tak, tylko coraz boleśniej, było już do końca. Śląski minął szybko. Browar na Czantorii, porządne śniadanie na Soszowie, browary na Kubalonce i na Przysłopie. Gdyby nie upał i pot lejący się ze mnie strumieniami byłoby całkiem przyjemnie. Zjazd z grzbietu Baraniej Góry do Węgierskiej Górki wreszcie dał jakąś przewagę w stosunku do łojenia z buta. W Węgierskiej Górce zjadłem obiad, ale byłem niewyspany i przegrzany i to żarcie mi nie służyło. Z trudem wdrapywałem się potem w górę na grzbiet Abrahamowa, nie chcąc nawet myśleć o czekającym mnie, wznoszącym się ostro do góry trawersie Romanki. Kolejny browar na Słowiance, a w schronisku na Rysiance na deser – podwójna porcja naleśników. W schronisku na Rysiance było o tej porze już pustawo, i choć zrobiło się wyjątkowo miło i przytulnie, to ponieważ nie było jeszcze ciemno, poleciałem na Miziową. Dalej w dół i tak nie byłbym w stanie zjechać, więc postanowiłem wykorzystać czas po zmroku na spokojne sprowadzenie roweru. Pierwotnie, w najśmielszych planach, myślałem o tym, aby w nocy przeskoczyć Babią, ale kosztowałoby mnie to bardzo dużo wysiłku. Ostatecznie kimnąłem w lesie powyżej przełęczy Glinne.

Nad ranem było rześko, a ja byłem, delikatnie mówiąc nieświeży po poprzednim dniu. Do tego tyłek nie przyzwyczajony do siodła boleśnie odczuwał każdy kontakt. Ruszyłem bez zapału. Zjechałem na przełęcz, ale dalej w wielu miejscach musiałem wypychać bo nie byłem w stanie podjeżdżać. Poza stromizną, błoto dodatkowo utrudniało jazdę. Na bazie na Głuchaczkach zrobiłem sobie śniadanie – kakao, suchary i ser. Martwiłem się jak za dnia przebiję się przez Babią. Po dotarciu na Markowe Szczawiny schowałem rower w krzalu i poszedłem się zorientować jaka jest sytuacja. Przed schroniskiem, centralnie przy wyjściu na szlak siedział sobie strażnik parkowy i sprawiał wrażenie, że to jest jego stały posterunek. Cóż było robić – bez wielkich nadziei, zgodnie z prawdą, zaproponowałem, że przeprowadzę rower idąc pieszo. No i okazało się, że spoko – mogę iść. Wniesienie roweru po kamiennych schodach o wysokich stopniach wymagało dużo wysiłku, podobnie sprowadzenie roweru na Krowiarki. Dłużyło mi się niemiłosiernie. Na przełęczy nie było nic do żarcia. Zjadłem więc coś ze swoich zapasów i zacząłem wspinać się na Policę. Wydawało mi się, że pójdzie szybko, tymczasem wlokłem się, a końca nie było widać. Po dłuższym czasie osiągnąłem wreszcie szczyt Policy. Momentami dałem nawet radę jechać. W schronisku na Hali Krupowej pochłonąłem dwie porcje pierogów i dwa browary co nieco poprawiło moje morale. Przyszła pora na zjazd. Tak jak nie mogłem się już doczekać wyżerki na Hali krupowej, tak już od dłuższego czasu nie mogłem się doczekać tego kawałka szlaku. Pomimo kilku podjazdów, błota, kamuli, kolein i gałęzi na drodze jechało się bardzo przyjemnie. Szybko przeleciałem przez Bystrą i podjechałem do Jordanowa. Obiad w karczmie i zimny browar przywróciły mnie do życia. Przelot do Rabki ma mało górski charakter. Za to, zauważyłem, że poprawiło się oznakowanie szlaku. Ciekawe czy oprócz wędrowców GSB ktoś chodzi tym odcinkiem. Krzal miejscami wyglądał na mało przechodzony, podobnie błoto. Po drodze musiałem ominąć budowę nowej nitki Zakopianki. Głęboki rów, z taplającym się w błocie ciężkim sprzętem budowlanym. O dziwo nie pogubiłem się i jeszcze przed zmrokiem dotarłem do Rabki. Szybkie zakupy, fast food i ruszyłem w stronę Gorców. Miałem plan nocować na grzbiecie, ale skusiły mnie świeżo wykoszone, malownicze łączki powyżej Rabki. Tam też zatrzymałem się na nocleg. Popijając na kolację browar raczyłem się ostatnimi tego dnia widokami. Niestety robactwo nie pozwalało oddać się pełnej kontemplacji.

Gorce zgodnie z przewidywaniami poszły szybko. Na Maciejowej byłem grubo przed otwarciem kuchni. Podobnie na Starych Wierchach. Wkurzyło mnie to, bo miałem wielkiego smaka na jajecznicę. Ale w tym drugim schronisku i tak zrobiłem sobie śniadanie. Turbacz pojawił się jeszcze szybciej niż się spodziewałem. W schronisku browar i naleśniki. Do Przełęczy Knurowskiej oprócz krótkiego, stromego odcinka, na którym bałem się zjeżdżać udało mi się jechać. Wszystko co dobre kiedyś się kończy i tak skończył się też i ten zjazd. Aż do Studzionek czekał mnie tor przeszkód. Postanowiłem twardo trzymać się szlaku, dlatego zamiast jechać wygodniejszą drogą, trawersującą kolejne hopki, wdrapywałem się na nie z mozołem, aby po chwili wytracać zdobytą z trudem wysokość. Na Studzionkach ugasiłem pragnienie browarem ze swoich zapasów i pognałem w stronę Lubania. Poza nielicznymi miejscami gdzie musiałem wpychać ciężki rower, dało się jechać. Dopiero ostatnia ścianka, tuż przed szczytem zmusiła mnie do poważniejszego podprowadzania. Na bazie krakowskiego SKPG w praktyce mogłem przekonać się o prawdziwości znanego powiedzenia o Krakusach-centusiach. Zapytawszy o herbatę uzyskałem odpowiedź twierdzącą, po czym padła kwota do zapłaty. Chyba na żadnej innej studenckiej bazie namiotowej nie spotkałem się z takim osobliwym obyczajem. I nie chodzi o marne trzy złote, których wielokrotność, jako przewodnik górski i bywalec baz jestem w stanie przekazać na potrzeby bazy, ale o to, że starym zwyczajem wędrowca należałoby przywitać herbatą. Chwilę posiedziałem i zjechałem do Krościenka. Lubię ten zjazd, chociaż aż serce boli na myśl o stracie wysokości, którą już po drugiej stronie doliny Dunajca przyjdzie z takim trudem odzyskiwać. W Krościenku zjadłem obiad, po czym udałem się na deser do mojej ulubionej cukierni. Z przykrością zauważyłem, że nie mogę doszukać się niezmiennego od lat smaku lodów. Cóż, widać wszystkie kiedyś przemija. W nieprzyzwoitym upale zacząłem wspinać się na Dzwonkówkę. Było tak gorąco, a mój tyłem tak obolały, że znaczną część podejścia szedłem prowadząc rower. Miejscami było stromo. Po krótkim zjeździe, za Przysłopem znowu zrobiło się stromo, a do tego pojawiło się wiele kamieni. Jedyna opcja to był wypych. Jeszcze przed Przehybą złapał mnie deszcz. Zmoknięty dobiłem do schroniska. Zjadłem naleśniki i chwilę poczekałem na poprawę pogody. W schronisku przeczekiwała też deszcz grupa juniorów MTB albo ęduro – nie znam się. Wciskając w siebie naleśniki podziwiałem ich czyściutkie i dobrane pod kolor stroje z lycry. Szczególnie młode zawodniczki przykuwały mój wzrok. Ze schroniska wyruszyliśmy razem, byłem pewien, że szybko zostawią mnie w tyle, ale okazało się, że na szczyt Radziejowej to ja dotarłem pierwszy. Przez pion ze szczytu sprowadzałem, ale od Rogacza zaczął się kolejny z lepszych zjazdów tego wyjazdu. W Rytrze byłem jeszcze przed zmrokiem. Po zrobieniu zakupów, niezwłocznie ruszyłem. Chciałem tego dnia zdobyć jeszcze trochę wysokości. Tym bardziej, że jest tam bardzo stromo i czekał mnie ciężki wypych. Ostatecznie na nocleg zatrzymałem się na łączce na małym siodełku bocznego grzbietu.

Kolejny dzień i nie pada. To była najlepsza wiadomość tego ranka. Zebrałem się z nadzieją, że uda mi się zjeść smakowite śniadanie, w znanym z dobrej kuchni i gościnności, schronisku Cyrla. Niestety okazało się, że z dawnej gościnności niewiele zostało, albo, że ja nie jestem odpowiednim klientem. Właściciel stwierdził, że jest zmęczony po poprzednim dniu i nie zrobi mi jajecznicy. Cóż było robić … poszedłem dalej. Nieco powyżej schroniska z niesmakiem zjadłem część moich zapasów i pojechałem w kierunku Hali Łabowskiej. Po drodze nawet nie było tak dużo błota jak się spodziewałem. W schronisku wreszcie mogłem zjeść jajecznicę i kiełbaski. Po odpoczynku ruszyłem dalej. Najpierw zjazd, potem wdrapywanie się na Runek, z którego szybko osiągnąłem szczyt Jaworzyny Krynickiej. Na szczycie browar i zjazd na dół. Fajnie by się jechało, gdyby nie to, że w początkowej części szlak prowadzi zarośniętymi, wąskimi ścieżkami. Miejscami pojawiają się zwalone drzewa i gałęzie. Niżej jedzie się świetnie. Z Czarnego Potoku wdrapałem się na grzbiecik oddzielający tę dolinę od Krynicy. Niby nic wielkiego, ale w dużej części pchałem bo coraz bardziej bolał mnie tyłek, było gorąco, oraz po prostu byłem już trochę zmęczony. W Krynicy zjadłem obiad, zrobiłem zakupy i ruszyłem w kierunku Beskidu Niskiego. Już niepozorne Huzary pokazały, że lekko nie będzie. Górki coraz niższe, ale zaczęło się rypanie w poprzek. Góra–dół. Poza tym – jak to w Beskidzie Niskim – pojawiło się błoto, błoto w dużych ilościach. Ścieżki zarośnięte, wszelki krzal z kolcami, pokrzywy, upalne gorąco i masa owadów z meszkami i gzami na czele. Do tego zwalone drzewa, gałęzie leżące w poprzek ścieżek, głębokie koleiny i drogi, z wyrytymi przez ciężki sprzęt koleinami. Zamiast przyspieszyć wyraźnie spowolniłem. Po pokonaniu kilku grzbietów w poprzek, niemal ugotowany od środka dotarłem do Hańczowej. Tam zimny browar pod sklepem nieco mnie ożywił. Nie na długo, bo przede mną był jednak jar, którym szlak jest poprowadzony w kierunku Koziego Żebra. Jar, powyżej którego prowadzi … wygodna droga. Ja oczywiście podążałem szlakiem, walcząc o każdy jego centymetr. Wypych na Kozie Żebro był godny mitów, które o nim krążą. W dół też sprowadzałem, czym zapewne wzbudzam teraz ogromną wesołość pośród czytających ten tekst prawdziwych górskich rowerzystów. Po co wypychać rower pod górę, skoro nie zamierza się potem z tej góry zjechać?! Dla mnie, po prostu, było tam zbyt stromo. Dopiero nieco niżej dało się jechać. Wpadłem na naszą kołową bazę namiotową w Regietowie. Chciałoby się zostać, ale trzeba było lecieć dalej. Zjadłem więc na szybko własną konserwę rybną, popijając darmową regietowską herbatą. Na Rotundę, poza nielicznymi odcinkami wypychałem. Za to zjazd okazał się być świetny. Dopiero niżej ścieżki były rozjeżdżone przez konie z pobliskich stadnin. W sklepie w Zdyni uzupełniłem zapasy i ugasiłem pragnienie zimnym browarem po czym wdrapałem się na Popowe Wierchy. Zanocowałem w lesie na grzbiecie powyżej Krzywej. To była dobra decyzja bo nad ranem doliny są niemal ociekające rosą, tymczasem w lesie na grzbiecie było sucho.

Rano najpierw przyjemny zjazd do Krzywej, ale potem mokry przełom przez wysokie, mokre trawy. Kilka brodów na Zawoi i te mokre trawy sprawiły, że byłem mokry jak po solidnej ulewie. Z Wołowca wypych na stoki Mareszki i zjazd do Bartnego, a w zasadzie do bacówki ponad wsią. Skończyły się Beskidy Zachodnie i skończyły się problemy z późnym otwieraniem schroniskowej kuchni. Podwójne śniadanie – jajecznica i parówki poprawiły mi nastrój. Sporo czasu poleciało na pogawędkę z dwoma rowerzystami, którzy lecieli akurat w przeciwną stronę. Króciutki odcinek do Przełęczy Majdan łoiłem kilka razy dłużej niż mogłoby to wynikać z dystansu. Podmokłe łąki, błoto, bagienka, krzal, a na koniec rozjeżdżone przez ciężki sprzęt leśne drogi – wszystko to skutecznie mnie spowalniało. Po osiągnięciu grzbietu Magury Wątkowskiej wreszcie dało się jechać. Chłopaki w schronisku przestrzegali przed strażnikami parkowymi, ale na szczęście na żadnego się nie napatoczyłem. Zjazd na Polanę Świerzowską był bardzo przyjemny, po krótkim wypychu udało mi się też przejechać przez szczyt i zjechać. Kolanin z obu stron był dla mnie zbyt stromy i skończyło się na pchaniu. Do Przełęczy Hałbowskiej walczyłem z błotem, krzalem, robactwem i upałem. Szło ciężko. Podejście pod szczyt Kamienia poszło łatwiej niż się spodziewałem, ale zjazd z Kamienia był dla mnie zbyt stromy i trudny technicznie z uwagi na liczne skałki. Dopiero niżej udało mi się jechać. Aż żal było myśleć o tym, ile tracę wysokości zjeżdżając do doliny Wisłoki. W Kątach pojadłem i popiłem pod sklepem, odpocząłem też dłuższą chwilę w cieniu. Upał był niemiłosierny. Ten sklep był jak oaza na pustyni – nie tylko dla mnie, bo w międzyczasie podjechał zapakowany na maksa sakwiarz oraz dwie grupki idące pieszo GSB. Patrząc na obładowanego sakwami człowieka poczułem ulgę, że ten etap mam już daleko za sobą. Wielką przeszkodą okazał się być niepozorny grzbiecik Łysej Góry. Najpierw podejście w upale, a następnie zarośnięta ścieżka, miejscami trawersująca grzbiet. Masa kałuż, błota, zwalonych gałęzi, ostrych krzaków i kłujących roślin, gryzących owadów, a wszystko to w dusznym skwarze. Po dłużącej się wędrówce, polegającej głównie na przepychaniu roweru przez przeszkody, wreszcie zjechałem do Hyrowej. Spotkanie w Bartnem rowerzyści polecali obiad w schronisku, ale bliżej była karczma. Nie wybrzydzałem. Zjadłem całkiem smaczny obiad i ochłodziłem się zimnym browarem. Przebicie się do sąsiedniej doliny Jasiołki przypominało wędrówkę grzbietem Łysej Góry. Im bliżej, tym jednak moją uwagę coraz bardziej zaczęła pochłaniać Cergowa. Szczyt może niezbyt wysoki, ale wybitnie dominujący w okolicznym krajobrazie. Pomimo moich obaw, dosyć sprawnie udało mi się jednak wepchnąć tam rower z poziomu doliny Jasiołki. Miejscami nawet dało się jechać. Poza stromizną, najbardziej upierdliwe były miejsca, gdzie ścieżka przebija się przez gęste krzewy z kolczastymi gałęziami. Obawiałem się też zjazdu, ale zupełnie niepotrzebnie bo … był to cudowny i długi zjazd do samej Lubatowej. Jeszcze tego dnia, nie bez trudu, przebiłem się z Lubatowej do Iwonicza Zdrój. Jazda asfaltem, na grubych oponach i niskim ciśnieniu jest bardzo dołująca. Jadąc po płaskim ma się wrażenie, że jest się na stromym podjeździe, a przede mną był rzeczywisty podjazd. W Iwoniczu żałowałem, że jest tak późna pora bo tutejszy zdrój ma niepowtarzalny klimat przedwojennego, karpackiego uzdrowiska. Miło by było móc tam chwilę pobyć. Niestety czas naglił. Przez moment miałem nawet pomysł dotarcia jeszcze tego dnia na bazę w Wisłoczku, ale rzeźba, pomiędzy Iwoniczem i Rymanowem szybko mnie ostudziła. Tym bardziej, że już od jakiegoś czasu było już ciemno, ja byłem zmęczony, a na plecach czułem zbliżającą się burzę. I to właśnie ta burza sprawiła, że na biwak zatrzymałem się na grzbiecie pod Suchą Górę.

Rano nadal była dobra pogoda. W końcu, po kluczeniu przez las, dotarłem do Rymanowa Zdrój. Przy szlaku nie było nic otwarte. Żaden sklep, ani bar. Wspinając się łagodnie, przez wyjątkowo malowniczą Wołtuszową i błotnisty trawers Działu dotarłem na bazę w Wisłoczku. Baza dopiero budziła się do życia, jeszcze nawet nie było wrzątku, za to z bazowym szybko znaleźliśmy wspólne, karpackie tematy. Można by tak gadać i gadać. Zeszło sporo czasu, ale w bardzo miłej atmosferze. Po śniadaniu, z niechęcią, nieco z przymusu ruszyłem w dalszą drogę. Asfaltami, przecinając dolinę Wisłoka dojechałem do Puław Górnych. Akurat zaczynał się tam jakiś festyn. Pomimo wczesnej pory, upał był już taki, że jak najszybciej chciałem dotrzeć do lasu i ukryć się w cieniu buków. Podjazd na grzbiet Bukowicy poszedł całkiem sprawnie. Grzbietem też jechało się nieźle. Po drodze minąłem kilka grupek turystów. Męczący był dopiero podjazd na wierzchołek Tokarni. Było łagodnie i droga był wygodna, ale był to odkryty teren, na którym operowało słońce. Z Tokarni zjazd do Przybyszowa, poza krótkim stromym odcinkiem bardzo fajny. Przybyszów zawsze mi się podobał. Niestety chwilę później trzeba było odzyskać utraconą wysokość i wspiąć się na grzbiet Kamienia. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że … tak zgadliście! … było mnóstwo błota, w poprzek drogi walały się pozostawione przez leśników gałęzie, trzeba było co i rusz omijać wielkie kałuże, albo uprawiać ekwilibrystykę, aby nie wpaść do głębokich kolein, wypełnionych wodą. Tak było do samego Wahalowskiego Wierchu. Nie wiedzieć czemu, szlak zamiast być poprowadzony grzbietem, kluczył trawersem, tnąc wiele podmokłych jarów, to wznosząc się trochę, to trochę opadając. W końcu dobiłem do schroniska nad Komańczą. Wiele lat temu był to kultowy lokal, w którym nie jedną imprezę się przeżyło, teraz obiekt wygląda, jak czechosłowacka restauracja. Zjadłem pokaźnych rozmiarów obiad, wchłonąłem jak gąbka dwa zimne browce i ruszyłem w dalszą drogę. Zdążyłem jeszcze zrobić zakupy w sklepie i wbić się na grzbiet Sokolisk, kiedy nadeszła silna burza. Próbowałem przeczekać ulewę w lesie, ale lało niemiłosiernie i nie zamierzało przestać. Z nieba lała się jedna wielka ściana wody. W końcu byłem już tak mokry, że nie było sensu czekać i ruszyłem w drogę. Zrobiło się zimno. Próbowałem się rozgrzać szybszą jazdą. Niewiele to jednak pomagało. W ulewnym deszczu, przez Prełuki i Duszatyn, dotarłem do ujścia doliny Olchowatego. Wbiłem się w dolinę i wznosząc się pomału kierowałem się do Jeziorek Duszatyńskich. Brody na potoku zrobiły się głębokie. Rwące strumienie dodawały grozy, ale do poważnej sytuacji było jeszcze daleko. Przestawało padać, kiedy byłem na podejściu na Chryszczatą. Najpierw upierdliwe obchodzenie górnego jeziorka, potem ostry wypych. Dopiero wyżej zrobiło się łagodniej. Na szczycie na chwilę się zatrzymałem i przegryzłem co nieco suchego prowiantu. Browar przewidziany na okazję wtoczenia się Chryszczatą musiał poczekać na lepszy czas. Musiałem być już zmęczony, bo jazda, łagodnym przecież grzbietem mi się dłużyła. Najpierw, po niezliczonej liczbie małych, ale stromych pipancików, Przełęcz Żebrak, a potem wspinaczka na Jaworne. Było zimno, mokro, wiał nieprzyjemny wiatr, który dodatkowo wychładzał. Zrobiło się ciemno. Postanowiłem zatrzymać się na biwak jeszcze przed Wołosanią.

Noc była zimna i mokra. Rano trudno mi było się zmotywować do wyjścia z namiotu. Przypomniałem sobie, że mam ze sobą skarpety wodoszczelne, które na tym wyjeździe chciałem właśnie wypróbować. Ta myśl była jak olśnienie bo znacznie poprawiła moją motywację. W końcu ruszyłem się, a pierwszym celem miała być jajecznica w schronisku pod Honem. Zapowiadał się ważny dzień – albo dojadę do końca, co wydawało mi się nieprawdopodobne, albo przyjdzie mi nie dokończyć szlaku. Przecież to znacznie więcej niż dystans słynnego Biegu Rzeźnika. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek w Bieszczadach pokonał tę trasę na jeden rzut pieszo, a tym razem miałem ze sobą jeszcze dodatkowy balast w postaci ciężkiego roweru. Balast, bo teren był taki, że wędrówka piesza byłaby dużo bardziej efektywna. Poza tym poruszanie się na rowerze jest na tej trasie zabronione. Przez myśl przeszło mi nawet, aby zrobić depozyt roweru i dokończyć trasę pieszo, ale szybko uznałem, że to by było „niesportowe zachowanie”. Pomyślałem – będzie co będzie, dotrę gdzie dotrę, oby jak najdalej. Całkiem szybko dojechałem do schroniska. Tu też kuchnia była czynna przed czasem, ale czuło się już klimat współczesnych Bieszczadów – bardzie zbliżony do Wybrzeża w sezonie. Zjadłem jajecznicę, rozgrzałem się herbatą z cytryną i pojechałem do Cisnej. W Cisnej zakupy i w drogę. Znowu przegiąłem z płynami i prowiantem na wszelki wypadek i w efekcie rower zyskał kilka dodatkowych kilogramów. Najpierw wypych na Jasło. Początkowo stromo i ślisko na świeżym błocie. Wyżej trochę łagodniej, ale metry do góry, to metry do góry. Okrąglik i … wydawałoby się zjazd. Nic z tych rzeczy, jeszcze Fereczata i kilka pipantów. Niewiele później zjazd do doliny Wetlinki i całe targanie roweru pod górę na nic. Ze Smereka asfaltem pod Kalnicę. Przy moście szlaban parkowy z obsługą. Cóż było robić, rozpędziłem się ile tylko sił i najszybciej jak mogłem, przeleciałem obok szlabanu „rżnąc głupa”. Za zakrętem drogi zniknąłem w dolinie Kindratu. Zaczął się kolejny wypych, tym razem na Smerek. Kolejne parę stówek, stromo do góry. Mijający mnie z przeciwka ludzie dziwili się na widok kolesie taszczącego do góry rower. Pod górę w zasadzie to ja wyprzedzałem innych. Najtrudniejsza była ścianka wyprowadzająca na grzędę Smereka. Było bardzo stromo i nie było się o co zaprzeć nogami. Ledwo wtaszczyłem tam rower. Na Połoninie było mnóstwo ludzi. Nawet gdybym chciał, to nie byłoby mowy o jeździe w takich warunkach. Zresztą dla ludzi, w tym miejscu z rowerem, i tak byłem bohaterem. W upale, minąwszy mnóstwo ludzi przełoiłem całą Połoninę Wetlińską. Nawet sprowadzanie roweru do Berehów nie było wygodne, stromo, ślisko, wychodnie skalne, a w wielu miejscach … schody. Wyjątkowo niewygodne schody, szczególnie dla kogoś idącego z rowerem. W Berehach też jest punkt parkowy, ale nikt się mną nie zainteresował. Po krótkim odpoczynku wyłoiłem więc na Połoninę Caryńską. Stromo, kilka stów do góry, mniej ludzi po drodze, ale znowu schody. Każdy stopień to podciąganie ciężkiej kierownicy z bagażem, blokowanie hamulców, podciąganie tyłu i tak kilkaset razy. Odciski na dłoniach bolały już od dłuższego czasu. Połonina Caryńska jest krótsza od Połoniny Wetlińskiej, nie ma też tylu kulminacji, poszło więc szybciej. Do Ustrzyk Górnych dałoby się nawet przyjemnie zjechać, ale wciąż mijałem ludzi. Nie chciałem komuś zrobić krzywdy, ani zostać zatrzymanym za jazdę na rowerze na terenie Parku. Przede mną była jeszcze kluczowa część szlaku. Po dotarciu do Ustrzyk chciałem kupić coś do picia, ale kolejka w sklepie była zbyt długa, a ja miałem zbyt mało czasu, aby marnować go na przedłużanie tej kolejki. Niezwłocznie ruszyłem szlakiem dalej. Dojechałem do szlabanu. Ekipa się już zwijała. Top było moje być albo nie być. Po prawie tygodniu wyczerpującej wędrówki dotarłem do ostatniego szlabanu. Pogoda ułożyła się idealnie, burze przeszły dzień wcześniej, a tego dnia było akurat okno pogodowe przed następnym frontem. Być albo nie być! Mijając szlaban usłyszałem tylko pytanie - czy pan na szlak? Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że tak. - ale z rowerem nie wolno! Moja przedostatnia deska ratunku, bo ostatnią była ucieczka, polegająca na tłumaczeniu o wędrówce pieszo z rowerem, zamiast jeździe na rowerze, nie przekonała obsługi szlabanu, ale … - ja tam pana zatrzymywać nie mam zamiaru. Drugi raz mi tego powtarzać nie trzeba było. Ruszyłem żwawo w kierunku Szerokiego Wierchu. Chciałem wykorzystać każdą chwilę widoku. Słońce już chyliło się ku zachodowi, a ja byłem jeszcze bardzo nisko. Przede mną było kolejne tego dnia duże, kilkusetmetrowe podejście, a następnie wędrówka grzbietem. Dla wielu osób trasa całodniowa. Ja ją miałem pokonać na deser tego dnia. Adrenalina zadziałała, sam nie wiem już jak długo szedłem bez odpoczynku. Po dłuższym podejściu dotarłem do górnej granicy lasu, przede mną były jeszcze dwie strome ścianki. Walcząc ze swoją słabością, krok po kroku, wydzierałem kolejne metry wysokości. Ścieżka była kamienista i trzeba było wyrywać przednie koło do góry aby posunąć rower do przodu. Po zachodzie słońca dotarłem na grzbiet. Było już pusto, więc mogłem, tu gdzie się dało, jechać. Trochę mi to pomogło, ale niewiele bo … znowu zaczęły się schody. Tu były jakieś nowe, tak zrobione, że nawet w dół trudno było toczyć rower. Minąwszy Przełęcz pod Tarnicą sprowadziłem rower na Przełęcz Goprowców. Stamtąd, na czuja, kawałek udało się jeszcze jechać. Szybko jednak zrobiło się zupełnie ciemno. Nieco dalej zaczęło się przepychanie roweru wznoszącym się trawersem Krzemienia i Kopy Bukowskiej. Głęboko wryta ścieżka kluczyła, co i raz była wąska, że nie mieściłem się obok roweru. Co i raz trafiały się wychodnie skalne, przez które trzeba było przenieść rower, albo gęste krzaczki. Halicz majaczył gdzieś w ciemności, a droga do niego dłużyła się niemiłosiernie. Po tym jak usłyszałem jakieś zwierzę, moja wyobraźnia natychmiast postawiła mi przed oczami widok bieszczadzkiego niedźwiedzia. Rozsądek podpowiadał, co miałby robić leniwy niedźwiedź tu na połoninie, kiedy niżej w lesie ma pełno żarcia. Nie przekonał jednak wyobraźni. Gwizdek wylądował tuż przy ustach, silna rowerowa latarka penetrowała otoczenie w poszukiwaniu odblasków dzikich oczu, a idąc starałem się tupać jak najgłośniej. Na Haliczu spotkałem trójkę turystów, którzy w towarzystwie smakowitych trunków oczekiwali tam świtu. Spodziewałem się, że ktoś tam może biwakować, bo to popularne miejsce. Żałowałem, że muszę iść dalej. Po krótkim postoju poszedłem dalej. Droga do Rozsypańca bardzo mi się dłużyła. Niby to kawałek, ale wciąż są po drodze jakieś kulminacje. Z Rozsypańca sprowadziłem rower na Przełęcz Bukowską. Nawet się nie przebierałem w cieplejsze ciuchy tylko pomknąłem drogą w dół. W dolinie zatrzymał mnie patrol Straży Granicznej. I tak dziwiłem się, że „Wataha” nie czekała na mnie wyżej. Standardowe pytania – kto, skąd, dokąd, itp. Musiałem wyglądać przekonująco bo nawet mnie nie wylegitymowano. Ale wie pan, że tu rowerem jeździć nie wolno. Co robić. Do Wołosatego, dyskretnie odprowadzony przez patrol SG dotarłem w sobotę o 23:45. Żałowałem, że to już koniec.

Zdjęcia - fotorelacja.


520 km, 21.913 m podejść (trochę więcej bo na odcinku Halicz - Rozsypaniec - Przeł. Bukowska przesunął się magnes na szprysze i licznik nie działał).
- netto (wg licznika, podczas wnoszenia licznik zapewne nie liczył): 74 godz. 17 min.
- brutto: 162 godz. 7 minut (6 dni 18 godz. 7 min.). Brutto bez noclegów (czas w drodze) 108 godz. 26 min. Łączny czas spędzony na biwakach 53 godz. 41 min.

[data, czas w drodze, dziennie/łącznie od początku: dystans, czas netto, suma podejść, dziennie/łącznie: czas brutto, dziennie/łącznie: czas na biwakach]
2017/07/16 05:38 - 21:54 (83,21 km, 11h36', +3.907 m / 083,21 km, 11h36', +03.907 m), 16h16'/016h16', 8h09'/08h09'
2017/07/17 06:03 - 21:55 (78,75 km, 11h00', +3.039 m / 161,96 km, 22h36', +06.946 m), 15h52'/032h08', 7h57'/16h06'
2017/07/18 05:52 - 21:24 (78,71 km, 10h30', +3.482 m / 240,67 km, 33h06', +10.428 m), 15h32'/047h40', 9h01'/25h07'
2017/07/19 06:25 - 20:48 (70,41 km, 09h21', +2.748 m / 311,08 km, 42h27', +13.176 m), 14h23'/062h03', 9h44'/34h51'
2017/07/20 06:32 - 20:56 (69,98 km, 10h00', +2.631 m / 381,06 km, 52h27', +15.807 m), 14h24'/076h27', 9h13'/44h04'
2017/07/21 06:09 - 20:37 (68,58 km, 09h24', +2.490 m / 449,64 km, 61h51', +18.297 m), 14h28'/090h55', 9h37'/53h41'
2017/07/22 06:14 - 23:45 (70,55 km, 12h26', +3.616 m / 520,19 km, 74h17', +21.913 m), 17h31'/108h26'

Wykaz ekwipunku na Główny Szlak Beskidzki (GSB) rowerem - bikepacking.



ubranie na sobie:
--- koszulka długi rękaw wełna (Smartwool Merino) 187g
--- koszula (Alpinus) 279g
--- spodnie (Endura E8005 Humvee Trouser) 483g
--- bokserki wełna (Smartwool Merino) 68g
--- skarpety wełna (Teko Merino) 29g
--- czapka z daszkiem 73g
--- buty (Alpina Speed) 330g

rzeczy na sobie:
-- zegarek 33g
-- notes 27g
-- ołówek 2g
-- gwizdek ratunkowy na smyczy18g
-- biodrówka (Klattermusen Fimmafang 2.0) 365g:
---- nóż (Opinel 07 carbone) 35g
---- multitool (Letherman Squirt PS4) 57g
---- latarka (Petzl Tikka+) 52g
---- akumulatory w latarce (3xEneloop AAA) 35g
---- kompas mini na sznurku (Silva mini) 12g
---- zapalniczka (BIC mini) 11g
---- lupka 9g
---- łyżka (Snow Peak) 18g
---- papier toaletowy w folii 32g
---- szczoteczka do zębów 13g
---- pasta do zębów 20g
---- telefon (Samsung B2710) 118g
---- torebka na pieniądze (Ortlieb Valuable Bag A6) 23g (waga zawartości zmienna – po powrocie łącznie 160g):
------ pieniądze
---- w wewnętrznej kieszonce biodrówki:
------ dowód osobisty 4g
------ karta bankomatowa 5g
------ klucze od domu 31g
---- buff 35g
---- skarpety wodoszczelne (Sealskinz Walking Thin Mid L) 125g
---- REZERWA MIEJSCA
-- pokrowiec na aparat fotograficzny 91g:
---- aparat fotograficzny (Canon PowerShot SX230 HS) 220g
---- zapasowy akumulator do aparatu fotograficznego (Canon) 24g

na kierownicy:
uprząż (bar bag) Triglav Packman Basic 370g:
-- dry bag (SealLine) 25l (worek pomarańczowy) 90g:
---- dry bag (SealLine) 5l 40g (spanie/rezerwa):
------ śpiwór (Cumulus X-lite 200) 380g (wilgotny 405g)
------ alumata 142g
------ koszulka wełna długi rękaw (Icebreaker Merino) 212g
------ leginsy polar (Invicta) 158g
------ bokserki polyester (Jaxa Mount) 80g
------ skarpety wełna (Teko Merino) 37g
---- dry bag (SealLine) 5l 40g (ubrania podręczne):
------ bluza wełna (Nordre Merino) 222g
------ czapka ciepła polar (Kanfor) 46g
------ rękawiczki polar 26g
---- REZERWA MIEJSCA
-- namiot (MSR Hubba NX) 1295g (wilgotny 1465g)
-- butelka PET 1l 29g
-- butelka PET 1l 29g
uchwyt lampy 34g
licznik (Sigma BC 14.12) 20g

na górnej rurze ramy:
(fuel tank) Topeak fuel tank 158g:
-- lampa przednia 88g
-- akumulator lampy przedniej (18650) 42g
-- akumulatory zapasowe (3x18650) 135g
-- lampa tylna (MacTronic Walle) 36g
-- akumulatory lampy tylnej (2x Eneloop AAA) 24g
-- klucz imbus 5mm (Cyclo) 24g
-- klucz imbus 4mm (Cyclo) 14g
-- klucz imbus 2mm (Cyclo) 2g
-- oliwka do łańcucha (Rohloff) 30g
-- szmatka 12g
-- wyciskacz łańcucha (Park Tool CT-5) 75g
-- spinka do łańcucha 2g
-- linka przerzutkowa 16g
-- pompka (Accent Basic) 94g
-- łyżki do opon x2 (Pedros) 42g
-- łatki do dętek, klej 34g
---- łatka TipTop F0 2 szt.
---- łatka TipTop F1 14 szt.
---- łatka TipTop F2 3 szt.
---- klej TipTop SVS-VULC 3g/4ml 2 szt.
---- papier ścierny, skrobaczka
---- łatki samoprzylepne Park Tool GP-2 1 kpl. (6 szt.)
-- łatka do opon (Park Tool TB-2) 13g
-- zestaw do szycia opon (dratew, kilka igieł) 7g
-- klocki hamulcowe (4 kpl.) (Shimano B01S) 96g

w trójkącie ramy:
(frame bag) Triglav custom 335g:
-- menażka (MSR Titan Kettle) 90g
-- pokrywka do menażki (MSR Titan Kettle) 35g
-- kubek (Firefox Titanium Mug 550 SL) 54g
-- zmywak 4g
-- pokrowiec na menażkę 20g
-- PROWIANT

pod siodłem:
(saddle bag) Ortlieb Saddle Bag Large 330g:
-- dętka (Schwalbe nr 21F Freeride 27.5 54/75-584) 209g
-- dętka (Schwalbe nr 21F Freeride 27.5 54/75-584) 209g
-- dry bag (SealLine) 2.5l 30g:
---- apteczka podręczna 102g
---- apteczka osobista 111g
---- zestaw naprawczy (duct tape, rep, zestaw do szycia) 79g
---- zapalniczka zapasowa (BIC mini) 11g
-- pokrowiec na kurtkę (cordura) 16g:
---- kurtka z kapturem (Eider Target Knit Gore-Tex Active Shell) 312g
-- REZERWA MIEJSCA

pod ramą:
--- koszyk na bidon (Author ABC-13) 58g
--- bidon 1l (rezerwa wody) (Isostar) 100g



*** Apteczka podręczna (zwykle przy sobie):
- rękawiczki jednorazowe nitrylowe (1 para)
- maseczka do sztucznego oddychania
- chusteczki antybakteryjne x1
- bandaż ("opaska podtrzymująca") 4m x 5 cm
- gazik jałowy 5x5 cm
- gazik jałowy 7x7 cm
- gaziki do dezynfekcji Leko x2
- dermatol 2g
- plastry opatrunkowe:
--- pojedynczy szeroki x4
--- pojedynczy wąski x2
--- wodoodporny x1
--- kilka odcinków do obcinania
--- DuoDerm extra thin 10x10 x2
- steri strip 3mm x 75m
- ibuprom kapsułki 200mg x2
- no-spa max 80mg x2
- laremid 2mg x4
- smecta x1
- nożyczki
- igła 0.5x25
- pęseta

*** Apteczka osobista (uzupełnienie apteczki podręcznej - zależy od rodzaju wyjazdu):
- gaziki do dezynfekcji Leko x2
- kompresy gazowe:
-- 7x7 x3
-- 5x5 x3
- bandaż elastyczny (opaska elastyczna) ok. 5m x 8 cm + 2 x gumka
- plastry opatrunkowe:
-- 6 cm
-- 8 cm
- sudocrem
- voltaren 75mg x4
- ibuprom max 400mg x6
- no-spa max 80mg x10
- smecta x4
- laremid 2mg x6


Szczegółowy harmonogram przejazdu

2017-07-16 05:38 000.00km 00:00 0355m +00000m Ustroń
2017-07-16 06:24 004.05km 00:39 0764m +00412m Równica PTTK
2017-07-16 06:51 009.43km 01:04 0374m +00445m Ustroń Polana
2017-07-16 08:18 013.13km 01:58 0995m 0979m +01052m Wlk. Czantoria
2017-07-16 08:50 015.80km 02:12 0680m 0687m +01072m Beskydske sedlo
2017-07-16 09:07 017.92km 02:27 0792m 0790m +01180m Soszów PTTK
2017-07-16 09:45 018.58km 02:35 0886m 0880m +01268m Soszów Wlk.
2017-07-16 10:14 022.51km 03:00 0957m 0955m +01484m Stożek PTTK
2017-07-16 11:14 030.69km 03:52 0755m +01671m Kubalonka
2017-07-16 12:03 035.20km 04:25 0760m 0757m +01768m Stecówka
2017-07-16 12:43 039.50km 05:00 0935m +02030m Przysłop PTTK
2017-07-16 13:35 042.39km 05:36 1201m +02303m Barania Góra
2017-07-16 14:04 044.61km 05:57 1124m +02381m Magurka Wiślańska
2017-07-16 15:22 055.82km 07:03 0426m +02526m Węgierska Górka
2017-07-16 17:40 066.82km 08:31 0840m 0851m +03042m Słowianka
2017-07-16 19:28 073.23km 09:46 1290m 1256m +03548m Rysianka PTTK
2017-07-16 20:08 075.48km 10:06 1201m +03621m Trzy Kopce
2017-07-16 20:31 077.23km 10:26 1339m 1327m +03754m Brts
2017-07-16 21:01 080.45km 10:53 1330m 1263m +03874m Hala Miziowa PTTK
2017-07-16/2017-07-17 21:54 06:03 083.21km 11:36 0927m +03907m nocleg

2017-07-17 06:22 084.84km 11:46 0809m 0802m +03907m Przeł. Glinne
2017-07-17 08:24 094.91km 13:15 0823m +04428m Przeł. Głuchaczki
2017-07-17 08:37 095.96km 13:27 0920m 0900m +04519m Horne Hlulhacky
2017-07-17 09:18 098.79km 13:59 1146m +04784m Mędralowa
2017-07-17 09:28 100.48km 14:07 0995m 0983m +04785m Przeł. Jałowiecka
2017-07-17 10:25 10:50 106.09km 15:00 1177m +05054m Markowe Szczawiny PTTK
2017-07-17 11:21 107.14km 15:19 1408m 1388m +05271m Przeł. Brona
2017-07-17 109.05km 15:51 1725m 1691m +05579m Babia Góra
2017-07-17 12:54 111.79km 16:28 1367m 1379m +05588m Sokolica
2017-07-17 13:19 113.35km 16:52 1032m +05588m Przeł. Krowiarki
2017-07-17 14:47 118.16km 17:56 1308m +05964m Cyl Hali Śmietanowej
2017-07-17 15:17 120.47km 18:22 1375m +06086m Polica
2017-07-17 15:34 16:28 122.93km 18:38 1156m +06087m Hala Krupowa
2017-07-17 17:17 130.67km 19:25 0852m +06221m Czupel
2017-07-17 18:02 18:30 140.20km 20:09 0536m +06360m Jordanów
2017-07-17 20:04 153.62km 21:32 0627m +06742m "Zakopianka"
2017-07-17 20:36 21:20 157.94km 21:59 0514m +06784m Rabka PKP
2017-07-17/2017-07-18 21:55 05:52 161.96km 22:36 0659m +06946m nocleg

2017-07-18 06:33 164.66km 23:08 0852m 0867m +07157m Maciejowa PTTK
2017-07-18 07:14 168.66km 23:40 0981m +07353m Stare Wierchy PTTK
2017-07-18 08:57 175.22km 24:44 1310m 1311m +07737m Turbacz
2017-07-18 10:53 184.63km 25:36 0846m +07865m Przeł. Knurowska
2017-07-18 11:31 188.06km 26:08 0912m +08071m Studzionki
2017-07-18 12:38 195.33km 27:00 1000m 1012m +08377m Kudów
2017-07-18 13:17 198.52km 27:30 1212m +08619m Lubań
2017-07-18 14:18 208.45km 28:10 0459m +08695m Krościenko
2017-07-18 16:29 214.87km 29:30 1006m +09248m Dzwonkówka
2017-07-18 16:42 216.00km 29:39 0855m +09251m Przysłop
2017-07-18 17:39 219.97km 30:25 1163m 1171m +09645m Skałka
2017-07-18 17:49 221.60km 30:34 1149m +09683m Przehyba PTTK
2017-07-18 18:55 226.66km 31:13 1267m +09930m Radziejowa
2017-07-18 19:08 227.36km 31:21 1106m 1131m +09930m Prz. Żłóbki
2017-07-18 19:18 228.11km 31:27 1182m 1154m +09969m Wlk. Rogacz
2017-07-18 19:35 231.11km 31:42 1001m 0999m +10004m Niemcowa
2017-07-18 20:21 237.89km 32:24 0384m +10072m Rytro
2017-07-18/2017-07-19 21:24 06:25 240.67km 33:06 0733m +10482m nocleg

2017-07-19 06:46 242.17km 33:24 0834m +10544m Cyrla
2017-07-19 07:39 246.67km 34:04 0993m 1001m +10807m Przeł. Bukowa
2017-07-19 07:47 247.18km 34:10 1044m 1046m +10856m Hala Pisana
2017-07-19 08:20 09:05 251.63km 34:40 1061m 1035m +10988m Hala Łabowska PTTK
2017-07-19 09:32 256.69km 35:06 0900m 0908m +11071m Przeł. Potasznia
2017-07-19 10:00 258.83km 35:31 1080m 1075m +11244m Runek
2017-07-19 10:28 262.55km 35:52 1114m 1115m +11372m Jaworzyna Krynicka
2017-07-19 11:10 266.87km 36:24 0612m +11388m Czarny Potok
2017-07-19 11:43 270.98km 36:53 0593m +11546m Krynica
2017-07-19 13:05 275.10km 37:34 0874m +11828m Huzary
2017-07-19 13:42 279.33km 38:01 0656m +11864m Mochnaczka Niżna
2017-07-19 14:39 283.90km 38:35 0568m +11991m Banica
2017-07-19 16:16 290.80km 39:35 0584m +12277m Ropki
2017-07-19 16:29 294.41km 39:47 0513m +12298m Hańczowa
2017-07-19 18:01 298.88km 40:43 0847m 0873m +12676m Kozie Żebro
2017-07-19 18:17 18:42 300.77km 40:56 0572m +12679m Regietów
2017-07-19 19:15 302.37km 41:23 0771m 0805m +12912m Rotunda
2017-07-19 19:40 306.28km 41:44 0526m +12927m Zdynia
2017-07-19 20:19 307.79km 42:01 0682m +13088m Popowe Wierchy
2017-07-19/2017-07-20 20:48 06:32 311.08km 42:27 0721m +13176m nocleg

2017-07-20 07:06 316.01km 42:55 0534m +13205m Wołowiec
2017-07-20 07:47 320.85km 43:31 0655m 0662m +13398m Bartne PTTK
2017-07-20 09:08 323.37km 44:00 0625m 0658m +13451m Przeł. Majdan
2017-07-20 09:33 324.69km 44:22 0841m +13632m Magura Wątkowska
2017-07-20 10:11 328.59km 44:49 0805m 0830m +13770m Świerzowa
2017-07-20 11:03 334.03km 45:34 0705m 0712m +13927m Kolanin
2017-07-20 12:20 339.99km 46:38 0708m +14223m Kamień
2017-07-20 12:58 344.84km 47:12 0347m +14265m Kąty
2017-07-20 14:40 348.52km 47:58 0641m 0659m +14601m Łysa Góra
2017-07-20 15:47 355.48km 48:55 0460m +14761m Chyrowa
2017-07-20 17:47 364.03km 50:04 0516m +15035m Pustelnia św. Jana
2017-07-20 18:01 365.76km 50:16 0369m +15040m Nowa Wieś
2017-07-20 19:14 368.99km 51:06 0720m +15416m Cergowa
2017-07-20 20:16 377.82km 51:54 0415m +15601m Iwonicz Zdrój
2017-07-20/2017-07-21 20:56 06:09 381.06km 52:27 0571m +15807m nocleg

2017-07-21 06:51 384.95km 52:59 0377m +15914m Rymanów Zdrój
2017-07-21 08:00 391.32km 53:56 0446m +16156m Wisłoczek
2017-07-21 09:55 397.95km 54:26 0481m +16292m Puławy Górne
2017-07-21 10:38 401.45km 55:04 0730m +16551m Bukowica
2017-07-21 10:45 402.03km 55:09 0776m 0757m +16581m Skibce
2017-07-21 11:42 410.82km 56:08 0778m 0778m +16833m Tokarnia
2017-07-21 13:42 421.44km 57:40 0666m 0679m +17154m Wahalowski Wierch
2017-07-21 14:08 425.53km 58:03 0513m +17168m Komańcza
2017-07-21 17:41 436.43km 59:29 0696m +17553m Jez. Duszatyńskie
2017-07-21 18:38 439.30km 60:16 0997m 0986m +17860m Chryszczata
2017-07-21 19:28 444.07km 60:51 0816m 0835m +17972m Przeł. Żebrak
2017-07-21/2017-07-22 20:37 06:14 449.64km 61:51 1045m +18297m nocleg

2017-07-22 06:22 450.07km 61:57 1071m 1075m +18325m Wołosań
2017-07-22 07:44 456.98km 62:58 0663m 0668m +18544m Bacówka Pod Honem
2017-07-22 10:28 466.59km 64:46 1141m +19283m Jasło
2017-07-22 10:41 468.01km 64:55 1101m 1092m +19303m Okrąglik
2017-07-22 11:43 475.66km 65:46 0610m +19466m Smerek wieś
2017-07-22 13:30 482.13km 67:06 1190m +20103m Smerek
2017-07-22 14:44 486.18km 68:03 1231m +20316m Połonina Wetlińska
2017-07-22 15:13 488.50km 68:30 1228m 1204m +20387m Chatka Puchatka
2017-07-22 15:53 490.76km 69:00 0737m +20388m Berehy Górne
2017-07-22 17:40 493.72km 69:57 1297m 1279m +20935m Połonina Caryńska
2017-07-22 18:53 499.54km 70:59 0655m +20993m Ustrzyki Górne
2017-07-22 20:50 507.36km 72:38 1275m 1260m +21685m Przeł. pod Tarnicą
2017-07-22 22:13 511.50km 73:39 1305m +21904m Halicz
2017-07-22 23:05 511.77km 73:44 1107m 1095m +21904m Przeł. Bukowska [licznik nie pracował na odcinku Halicz - Przeł. Bukowska]
2017-07-22 23:45 520.19km 74:17 0725m +21913m Wołosate


Komentarze (4)

Miło było poczytać i łobejrzeć . Piękna relacja i wyprawa z cyklu "jestem hard-corem" .

SimplyR 15:11 poniedziałek, 31 lipca 2017

Dzięki za wykaz "gratów"- w zasadzie zestawienie kosztów też byłoby ciekawe. Zawsze podziwiam Twoje bohaterskie potrząsanie sakiewką w koszmarnie drogich schroniskach.
Moja żona mawia,że to zjawisko występuje wskutek rozbójniczej polityki PTTK względem tych którzy zawierają z nimi umowy na prowadzenie schronisk. Co ciekawe, będąc ostatnio "Pod Wierchomlą" czytałem książkę o turystycznej jeździe rowerem, gdzie znalazłem m.in. Twoje fotografię...Pozdrawiam G.

Gallicjanin 22:27 środa, 26 lipca 2017

Gdybym napisał "niesamowite", to byłoby stanowczo za mało...To akt twórczy; Przekuwasz rzeczywistość i Nadajesz jej nowy kształt- filozofia drogi w mocnym wydaniu. Karpaty należą do Ciebie, jestem o tym przekonany. Aspekty tej podróży trafiają do mojej świadomości; Pozdrawiam i cieszę się, że z tego wyczynu !
PS. Co do lodów w Krościenku- moja Żona, ongiś wielka fanka tychże, doszła do tych samych wniosków

Gallicjanin 18:32 wtorek, 25 lipca 2017

Gratuluję wyczynu! Ja tu widzę, że nie tylko rama roweru ale i zdrowie i charakter ze stali.

tmxs 09:17 wtorek, 25 lipca 2017
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!