Zazdroszczę wszystkim tym, którzy mogą swobodnie dysponować wolnym
czasem i kiedy tylko nadarzą się sprzyjające warunki mogą po prostu
wsiąść na rower i pojechać. Bycie wdowcem z dwójką małych dzieci jednak bardzo ogranicza
możliwości wyjazdowe. Nawet jeżeli udałoby się świetnie zorganizować
codzienne sprawy, pracę, szkołę, dom i wszystkie inne duperele, to i tak
pozostaje w zasadzie tylko jeżdżenie do pracy oraz
terenowe wycieczki z dziećmi (osoby z dziećmi
zapraszam do współpracy ).
Czasem ktoś się nade mną ulituje i zaoferuje pomoc zajmując się
dziećmi, ale i wtedy trudno jest wybrać się na jakąś atrakcyjną
trasę, bo po prostu brakuje już na to czasu i energii. Dzieci trzeba
wyekwipować, odwieźć, odebrać o cywilizowanej porze i przygotować do
kolejnego dnia w szkole. Odpadają więc od razu co fajniejsze trasy ze
względu na czas i odległość. Nie da się skorzystać z optymalnych
połączeń kolejowych, zaplanować powrót późną porą, wykorzystać
sprzyjającą pogodę, itp. Po prostu żal.
Nic więc dziwnego, że kiedy w ostatniej chwili dowiedziałem się, że
mógłbym mieć wolny weekend, nie patrząc na zmęczenie, permanentne
niewyspanie oraz nękające mnie od kilku dni przeziębienie postanowiłem
skorzystać.
Piątkowy bardzo późny wieczór - w domu "sajgon", ale dzieci
odwiezione i prawie dwa dni do dyspozycji. Tylko ... siły brak. Byłem tak
zmęczony i niewyspany, że nie byłem w stanie ani się zebrać i
spakować ani niczego zaplanować. Choć czułem czym to się skończy
postanowiłem zostawić to na rano. Zresztą i tak nie pospałem bo tak
mnie męczył kaszel i bolące gardło, że kilka razy budziłem się i
próbowałem coś z tym zrobić. Posunąłem się nawet do wypicia
mieszanki kurkumy i kardamonu z cytryną i miodem. Ale i to nie pomogło.
Ranek zgodnie z przewidywaniami przedłużył się bardzo. Za bardzo.
Jakimś cudem się zebrałem, ale wciąż nie miałem planu, choćby zarysu
trasy. W końcu panika zmarnowania wolnego weekendu była tak wielka, że
po prostu rzuciłem okiem na prognozę pogody, wybrałem ćwiartkę Polski
po której się pokręcę, zabrałem ze sobą kilkanaście map, i mając w
planie "się zobaczy po drodze" o godzinie 10:10 wyszedłem z
domu. DOPIERO o 10:10 - połowa dnia ZMARNOWANA!
Aby nie tracić więcej czasu postanowiłem z Warszawy wyjechać jak
najprościej. Wybór padł na Górę Kalwarię. Dosyć już miałem
jeżdżenia szosówką po żwirowym wale, pojechałem więc przez naokoło
przez Wilanów w stronę Powsina. Nie znałem tej trasy, a nie chciało mi
się montować mapnika i wyjmować map, pojechałem więc z nadzieją, że
nad Wisłę trafię za innymi szosowcami. Nie pomyliłem się. Dzień był
pogodny, więc okolica wyglądała jak trasa Wyścigu Pokoju. Zagadana
przeze mnie para miłych szosowców wzięła mnie na koło i doprowadziła
do asfaltowej trasy przy wale wiślanym. Tam się pożegnaliśmy, a ja
poleciałem dobrze mi znaną trasą w kierunku Góry Kalwarii. Im dalej tym
szosowców było mniej, na południe od Góry Kalwarii nie spotkałem już
nikogo. Na podjeździe w Górze Kalwarii spotkałem
Roberto.
Ponieważ byłem w niedoczasie, po zjedzeniu żurku w Górze Kalwarii dalej
poleciałem na Pionki trasą znaną mi z niedawnego wyjazdu do Lwowa. W
Pionkach, poirytowany brakiem miejsca do siedzenia na Orlenie skusiłem
się na zapiekankę w budzie nieopodal stacji. I tak potrzebowałem chwili
czasu na spojrzenie na mapy i wyznaczenie jakiegoś zgrubnego planu dalszej
jazdy. Nigdy nie byłem w Sandomierzu, to znaczy byłem nie raz przejazdem
w drodze na
Ukrainę. Pomyślałem więc, że to niezła okazja na
zajechanie na sandomierki rynek. Wybrałem jakieś składające się w
mniejszą lub większą całość boczne drogi i ruszyłem. Najpierw na
Czarnolas, potem miałem jechać na Kazimierz. Nie bardzo jednak miałem
ochotę jechać główną drogą oraz później przebijać się przez
Puławy. Chodziło mi po głowie, że w Kazimierzu jest prom przez Wisłę.
Zajechałem więc od strony Janowca. Bardzo miłe miasteczko. Żałowałem,
że jestem w trasie bo miło by się posiedziało przy piwie w jednej z
knajpek.
Prom rzeczywiście był. Po krótkim oczekiwaniu udało się przeprawić
(opłata 6 zł). Droga po wschodniej stronie Wisły nie jest asfaltowa. W
Kazimierzu zjadłem tylko lody i się zmyłem. Kupa ludzi. Gdybym nie był
sam to pewnie byłoby fajnie. Można by było w miłym towarzystwie
posiedzieć, coś zjeść, napić się dobrej kawy. Samemu mi się po
prostu nie chciało. W oko wpadła mi dziewczyna, która snuła się po
kazimierskim rynku z wazonem pełnym róż na sprzedaż. Brakowało jednak
romantycznych facetów chcących uszczęśliwić swoje ukochane kobiety.
Za Kazimierzem zaczęły się pagórki. Zaskoczony byłem tym, że jestem w
stanie podjeżdżać te podjazdy na szosowym napędzie. W dół śmigało
się bardzo przyjemnie. Udało mi się nawet przekroczyć 60 km/h. Dla
takiego jak ja, początkującego użytkownika roweru szosowego to było
spore wydarzenie.
Chciałem wykorzystać jak najwięcej dnia, tym bardziej, że wyjechałem
tak późno, że wstyd mi było przed samym sobą. Gnałem więc na
południe. Okolica rolnicza, a raczej sadownicza, jak dla mnie mało
ciekawa. Miałem nadzieję, że dociągnę na raz do Sandomierza, ale jak
spojrzałem na mapę to postanowiłem jednak zjeść coś po drodze. W
Józefowie nad Wisłą trafiłem całkiem miłą pizzerię. Ledwo
zmieściłem w siebie małą pizzę.
Dzień jest już długi. Do tego akurat była pełnia księżyca. Nic więc
dziwnego, że jeszcze po godzinie 21 lampki używałem tylko w charakterze
świateł pozycyjnych. W końcu jednak zrobiło się ciemno i trzeba było
jechać na światłach. Na skraju jednej z wsi napotkałem patrol policji
spisujący akurat miejscowego rowerzystę - czyżby akcja w stylu
"trzeźwość na dwóch kółkach"? Odkąd zrobiło się ciepło,
po zmroku po wioskach w zasadzie trudno znaleźć miejsce -
sklep/przystanek bez grupy pijącej tam napoje wyskokowe. Po pewnej
godzinie robi się głośno i czasem niezbyt przyjaźnie.
Sandomierz przyszło mi "zwiedzać" po zmroku. W sumie to dobrze,
bo rynek miał dzięki temu bardzo fajny klimat. Ludzie siedzieli w
knajpach, spacerowali. Tu znowu żałowałem, że jadę samotnie. Fajnie by
było spędzić tu trochę czasu. Objechałem rynek. Nie było sensu samemu
siadać w knajpie, pojechałem więc na dół na Orlen i tam przy dwóch
dużych kawach zaplanowałem dalszy przebieg trasy. Żałowałem, że mam
tak mało czasu, bo podobnie jak sandomierskiego, tak nie widziałem rynku
zamojskiego, przejeżdżając obwodnicą tego miasta dziesiątki razy w
drodze na
Ukrainę. Niestety Zamość tym razem był poza moim zasięgiem
czasowym.
Z Sandomierza wyruszyłem w noc. Zrobiło się zimno. Założyłem prawie
wszystko na siebie, a i tak mną telepało. Niestety przeziębienie dawało
mi coraz bardziej w kość. Od początku miałem problem z głębszym
oddechem. Niemal co chwila wypluwałem z siebie masę jakiegoś zielonego,
na zmianę z brązowym, gęstego syfu. Co jakiś czas trafiał się skrzep
z krwią. Na początku się tym trochę przejąłem, ale później uznałem
za typowe. Gardło bolało tak, jak bym próbował połknąć szkło lub
gwoździe, bolały mnie zatoki i generalnie całe ciało. Kasłałem. Po
zmroku doszło jeszcze to telepanie. No ale jakoś się jechało. Zimą
przynajmniej nie ma tych wszystkich zarazków w powietrzu i można
spokojnie śmigać. Ale to wszystko to i tak pikuś w porównaniu do bólu
tyłka, który z każdym kilometrem kontaktu tej części ciała z
siodłem, tylko się nasilał.
Świt zastał mnie gdzieś w rejonie Zachodniego Roztocza. Momentami było
tam jak na pogórzu. Wzgórza poprzecinane dolinami, wiele podjazdów i
zjazdów. Niestety drogi na Lubelszczyźnie są w tak tragicznym stanie,
że w wielu miejscach po prostu trudno było w ogóle jechać, o zjazdach
nie wspominając. Po prostu Ukraina w Polsce!
W sumie to nawet dobrze, że ten odcinek przyszło mi pokonywać w nocy.
Sporo tam nabudowali DDRów i innych szlakopodobnych tworów - np. słynne
GreenVelo - w nocy mogłem przynajmniej swobodnie ciąć drogą, za dnia
pewnie by na mnie trąbili i koniecznie chcieli przekierować na drogę dla
rowerów. o ewentualnym spotkaniu z policją nie wspominając.
Noc ciężko zniosłem, zaległości w śnie i zmęczenie przeziębieniem
nie dodawały skrzydeł. Wręcz przeciwnie. W efekcie miałem żenujący
czas i prędkość średnią. Do tego wszystkiego przyczynił się też
niesprzyjający wiatr. W ogóle miałem wrażenie, że prognozy pogody pod
tym względem nie sprawdziły się. Wiatr miał nie przeszkadzać,
tymczasem, choć niezbyt silny, wiał tak, że stanowił dla mnie dodatkowe
obciążenie. Zacząłem się nawet obawiać czy zdążę wrócić na czas.
Podświadomie myślałem o sposobach ewentualnej ewakuacji komunikacją. No
ale było jeszcze na tyle wcześnie, że myśli te postanowiłem odłożyć
na później.
W międzyczasie podjadałem trochę słodkiego. Niestety słodkie w efekcie
usypia. "Uratował" mnie Orlen w Wysokiem. Gorąca kanapka i
duży kubek herbaty podniosły mnie na nogi. Niestety nie uratowały
bolącego tyłka. Wlokłem się więc niezbyt szybko przez niezbyt przeze
mnie lubianą Lubelszczyznę na północ. Bolący tyłek, niesprzyjający
wiatr, dziurawe drogi i liczne podjazdy były jak kłody rzucane pod nogi.
Do tego szybko zrobiło się upalnie. Termometr wskazywał ponad 30C - jak
dla mnie to o 30 za dużo.
Lublin, Świdnik i Łęczną celowo minąłem bokiem. Nie miałem ochoty
wbijać się w miasta. Gdybym miał więcej czasu to w ogóle trasę
poprowadziłbym inaczej, ale robiło się coraz później, a ja niezbyt
przybliżałem się do Warszawy. Nie mogłem już sobie pozwolić na
zapuszczenie się w ciekawsze okolice. Minąłem Lubartów i mozolnie
kręciłem na Warszawę. Największym moim zmartwieniem było tak ustawić
tyłek względem siodełka aby bolało jak najmniej. Z każdym kilometrem
żałowałem, że nie założyłem do szosówki skórzanego Brooksa.
Naturalne materiały, takie jak skóra czy wełna sprawdzają mi się
znacznie lepiej niż syntetyki.
Wieprz przekroczyłem pod Jeziorzanami. Panował tam prowincjonalny klimat
sennego miasteczka - jak z dwudziestolecia międzywojennego. Ależ fajnie
byłoby tam posiedzieć, wypić parę piw, popatrzeć na ludzi. Niestety
... czas już naglił.
Pięćsetka stuknęła pod Adamowem. Nigdy wcześniej nie jeździłem
takich dystansów, a tu już kolejna z rzędu w tym roku. Dopóki sam nie
spróbowałem wyobrażałem sobie, że to jest poważne wyzwanie, teraz
wiem, że to jest po prostu tylko kwestia dłuższego czasu jazdy i trochę
niewygód, za to satysfakcja z pokonania takiego dystansu jest spora. Żeby
jeszcze mieć jakiś sensowny czas ... Z tej okazji zafundowałem sobie w
nagrodę duże lody w tradycyjnej cukierni. Dowlokłem się do Krzywdy i
tam coś się zmieniło. Może to wiatr zaczął zmieniać kierunek - sam
nie wiem. Ale ani nie przestał mnie boleć tyłek, ani nagle nie
ozdrowiałem, ani upał nie zelżał w swoim apogeum, jednak wstąpiły we
mnie nowe siły. Chwyciłem kierownicę w dolnym chwycie i pomknąłem. Na
liczniku przybywało kilometrów ale także rosła moja prędkość.
Jakież było moje zdumienie, początkującego użytkownika roweru
szosowego, kiedy mając za sobą ponad 500km niemal nieprzerwanie leciałem
z prędkością 38-40 km/h. Odpuszczałem tylko na momenty, kiedy
próbowałem zmienić pozycję tyłka w siodle. Krótki postój zrobiłem
sobie dopiero na Orlenie w Stoczku Łukowskim. I tak musiałem zmienić
arkusz mapy. Zjadłem wybornego Magnuma i popiłem podwójnym espresso. To
znowu mnie rozbudziło i dodało mi sił. I dalej ... dolny chwyt ...
momentami nawet zacząłem łapać o co chodzi w pedałowaniu w butach SPD.
Kiedy tylko sobie o tym przypominałem moja prędkość rosła o 4-6 km/h.
Niestety wjazd do Warszawy szosówką,w niedzielne popołudnie do
przyjemnych nie należy. Terenówką wbijam się w las i tyle mnie
widzieli, szosą muszę się trzymać asfaltu. Wszystkie drogi zawalone.
Duży ruch, koleiny, itp. Wykombinowałem dojazd do Siennicy, potem
przebicie się do 50-ki, rundę po wioskach i wzdłuż Świdra do
Wiązowny. Dalej jednak trzeba było jechać 17-ką. Dopóki do Zakrętu
jest pobocze jedzie się nieźle, dalej jest mniej przyjemnie. Próbowałem
ominąć ten odcinek przez Wesołą, ale skończyło się tylko generalnym
wkurzeniem i powrotem na główną szosę.
Z trasy jestem mało zadowolony. Gdybym nie był przeziębiony, gdybym
miał jakiś plan, przygotował się wcześniej, pewnie lepiej
wykorzystałbym wolny czas. Sporo czasu wytraciłem po drodze na
"walkę" z niezorganizowanym bagażem, na planowanie trasy,
żonglowanie mapami. Cieszę się, że w ogóle mogłem się ruszyć,
chociaż niedosyt pozostał. To była druga moja trasa na rowerze szosowym.
W zasadzie pierwsza dłuższa w butach SPD, pierwszy raz w życiu jechałem
w bieliźnie z wkładką. Największą dolegliwością okazał się ból
tyłka od siodełka. Bolały mnie też dłonie od ściskania kierownicy.
But SPD wygniótł mi boleśnie bok prawej stopy. Na koniec czułem się
tak, że gdyby nie ból tyłka to w zasadzie mógłbym tak jechać i
jechać. Nie czułem zmęczenia fizycznego, raczej znużenie z powodu
niewyspania. I tak wolałbym dalej jechać niż wracać do codziennego
kieratu.
Fotorelacja:W drodze do Wisły pilotują mnie szosowcy.
Obowiązkowy żurek w Górze Kalwarii.
Przerwa na kawę w Warce.
Zapiekanka w Pionkach. Pora zaplanować dalszy przebieg trasy.
W Czarnolesie.
Lubelszczyzna.
Ruiny w Janowcu.
Prom Janowiec-Kazimierz Dolny.
Na rynku w Kazimierzu Dolnym.
Pizza - namiastka obiadu.
Świętokrzyskie - tym razem tylko na chwilę.
Towarzyszyła mi pełnia.
W Sandomierzu.
W Sandomierzu.
W Sandomierzu.
W Sandomierzu.
Dalsze plany.
Podkarpackie - też tylko na chwilę.
Znowu Lubelskie - kraina dziurawych dróg.
Równa droga na Lubelszczyźnie. To trzeba uwiecznić na fotografii.
Na skraju Roztocza.
Kalibracja wysokościomierza.
Dzikie przejście pod nową ekspresówką.
Podzamcze k/ Mełgwi.
Bystrzyca pod Bystrzycą.
W Lubartowie.
Wieprz.
Lody w nagrodę za kolejną w tym sezonie pięćsetkę.
Upał! Wolałbym o trzydzieści stopni mniej.
Łakomstwo!
Wreszcie Mazowieckie!
Prawie w domu. Jeszcze tylko kilkanaście kilometrów walki z samochodami.
629,68 km w czasie 24:31 netto (aż 33:05 brutto). 2437m podjazdów.
Trasa:Warszawa – Powsin
– Okrzeszyn – Obórki – Ciszyca – Gassy – Kopyty –
Imielin – Piaski – Cieciszew – Dębówka – Podłęcze –
Wólka Dworska –
Góra Kalwaria – Coniew – Potycz – Konary –
Magierowa Wola – Piaseczno –
Warka – rz. Pilica - Czerwonka –
Wyborów – Grabów nad Pilicą – Nw. Wola – Mariampol –
Moniochy – Głowaczów – rz. Radomka – Lipy – Brzóza –
Str. Brzóza – Ursynów – Cecylówka – Przejazd –
Pionki –
Suskowola – Kol. Suskowola – Patków Długi – Dąbrowa Las –
Policzna – Zakościół – Czarnolas – Wygoda Stara – Chechły
– Helenów – Polesie Mł. - Wólka Łagowska – Łagów –
Mszadla Stara – Kulczyn – Przyłęk – Szlachecki Las – Rudki
– Janowice – Janowiec – rz. Wisła –
Kazimierz Dolny –
Dobre – Wilków – Urządków – Szczekarków – Majdany – Las
Dębowy – Zakrzów – Braciejowice – Janiszów – Kamień –
Kamień Kol. - Piotrawin – Kaliszany Kol. - Str. Kaliszany –
Łopoczno – Kolczyn – Józefów – Basonia – Wałowice –
Wałowice Kol. - Popów – Bliskowice – Świeciechów – Rachów
–
Annopol – rz. Wisła – Maruszów – Linów – Zawichost –
Winiary – Winiarki – Słupcza – Dwikozy – Rzeczyca Mokra –
Gierlachów –
Sandomierz – rz. Wisła – Trześń – Zalesie
Gorzyckie – Gorzyce – Pączek Gorzycki – Pasternik – Wólka
Skowierska – Skowierzyn – rz. San – Radomyśl nad Sanem –
Żabno - Wola Rzeczycka – Dąbrowa Rzeczycka – Lipa – Zaklików
– Majdan Łysakowski – Brzeziny – Stojeszyn II – Słupie –
Modliborzyce – Zamek – Wolica Kol. - Wolica II – Wierzchowiska
I – Wierzchowiska II – Pasieka – Błażek – Batorz – Wólka
Batorska – Ponikwy – Wólka Ponikiewska – Targowisko –
Biskupie – Dragany –
Wysokie – Józefin – Giełczew I –
Giełczew Doły – Radomirka – Krzczonów II – Borzęcin –
Krzczonów – Olszanka – Chmiel II – Majdanek Kozicki –
Marysin – Kawęczyn – Bystrzejowice A – Wierzchowiska II –
Mełgiew – Łuszczów II – Łuszczów I – rz. Bystrzyca –
Bystrzyca – Kol. Charlęż – Jawidz – Rokitno – Wólka
Rokicka – Baranówka – Trzciniec – Łucka Kol. -
Lubartów –
Skrobów Kol. - Siedliska – Kozłówka – Kamionka – Kierzkówka
– Rudno – Michów – Mejznerzyn – Anielówka – Drewnik –
rz. Wieprz – Jeziorzany – Przytoczno – Krzówka – Ernestynów
– Konorzatka – Czarna – Adamów – Kol. Dębowica – Krzywda
– Radoryż Kościelny Kol. - Str. Patok – Fiukówka – Osiny –
Wnętrzne – Aleksandrów – Turzec –
Stoczek Łukowski – rz.
Świder – Zgórznica – Kołodziąż – Seroczyn – rz. Świder
– Żebraczka – Oleksianka – Roztanki – Latowicz – rz.
Świder – Wielgolas – Żaków – Str. Wieś – Str. Siennica –
Siennica – Pogorzel – Nw. Pogorzel – Grzebowilk – Teresin –
Rudzienko – Grębiszew – Dobrzyniec – Bolesławów –
Glinianka – Lipowo – Malcanów – Dziechciniec – Pęclin –
Wiązowna Kościelna – Wiązowna – Góraszka – Majdan –
Zakręt -
WarszawaMapa topograficzna Polski 1:100.000
(wydanie turystyczne), Wojskowe Zakłady Kartograficzne, Warszawa;
arkusze: Warszawa-Wschód (nr N-34-139/140; wydanie III; 2001), Góra
Kalwaria (nr M-34-7/8; wydanie I; 1997), Radom (nr M-34-19/20;
wydanie I; 1996), Starachowice (nr M-34-31/32; wydanie I; 1998),
Ostrowiec Świętokrzyski (nr M-34-43/44; wydanie I; 1999),
Tarnobrzeg (nr M-34-55/56; wydanie I; 1993), Stalowa Wola (nr
M-34-57/58; wydanie I; 1997), Kraśnik (nr M-34-45/46; wydanie I;
1999), Lublin (nr M-34-33/34; wydanie I; 1999), Lubartów (nr
M-34-21/22; wydanie I; 1997), Łuków (nr M-34-9/10; wydanie I;
1997).