Wpisy archiwalne w kategorii

500

Dystans całkowity:6364.52 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:271:16
Średnia prędkość:23.46 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:578.59 km i 24h 39m
Więcej statystyk

2020/03/28

Sobota, 28 marca 2020 · Komentarze(3)
Kategoria 500, relaks

Znienacka trafiła mi się możliwość wyjazdu. Szybkie zbieranie gratów, ale i tak dopiero o 12 w sobotę mogłem wyruszyć.

Z uwagi na nieczynną gastronomię oraz niepewność co do sklepów - zabrałem ze sobą zapas prowiantu oraz graty do gotowania.

Tylko pogody nie dało się zaplanować. Trzeba było się dostosować. Na niedzielę zapowiadało się ochłodzenie, opady deszczu i śniegu oraz silny wiatr. Zabrałem więc dodatkowe ubrania. Kierunek wyznaczył przewidywany kierunek wiatru. Wybrałem opcję jazdy pod słabszy wiatr i powrotu z silniejszym. Chociaż jak wiadomo, silny wiatr, czasem mocno przeszkadza, kiedy trzeba czasem nieco zmienić kierunek jazdy - nie zawsze daję się jechać z wiatrem w plecy.

Zapowiadane załamanie pogody wisiało nade mną i nie pozwalało poleniuchować. Ostatecznie chyba się opóźniło. Poza silnym wiatrem, który pojawił się punktualnie o ósmej rano zimowego czasu. Nie przestawiałem zegarka w liczniku.

Trasy nie zdążyłem zaplanować. Ale postanowiłem przejechać odcinki tras z poprzednich wyjazdów, które po prostu lubię. I to była bardzo dobra decyzja. Cieszę się, że mogłem znowu odwiedzić kilka miejsc.

Rzadko mam możliwość wybrać się poza miasto. Tym bardziej cieszę się z tego wyjazdu - choć krótko i na szybko. Lubię się czasem trochę zmęczyć. Gdyby nie przeraźliwy ból odgniecionego i odparzonego dupska, mógłbym powiedzieć, że fajnie się jechało.

533,81 km; 24:25:24; +2493m












2020/02/19

Środa, 19 lutego 2020 · Komentarze(3)
Improwizacja.

Nie wybierałem się na ten wyjazd. Zniechęcały mnie - ogólne zmęczenie oraz prognozy pogody, zapowiadające deszcze, które miały przechodzić przez cały kraj.

Ale przed wyjściem do pracy wyjrzałem przez okno. Zapowiadał się wiosenny dzień. Szybko załatwiłem wolne w pracy, spakowałem się i pojechałem. Nie wiedziałem czy pojadę non-stop czy z noclegiem, zabrałem więc ze sobą na wszelki wypadek sprzęt biwakowy z namiotem i gotowaniem oraz sporo prowiantu. Trasy nie miałem zaplanowanej - kształtowała się na bieżąco już podczas jazdy.

Aby szybciej wydostać się z miasta w ciekawsze okolice, na początek pojechałem na pamięć, trasami znanymi z podmiejskich wypadów. Dopiero po przekroczeniu Bugu pokręciłem się bardzo lokalnymi drogami. Malownicze krajobrazy, wioseczki, bardzo przyjemny odcinek. Po zmroku też pojechałem znanymi z poprzednich wyjazdów drogami. Tym bardziej, że w tych stronach drogi w nocy są niemal puste.

Wiatr trochę przeszkadzał, choć miał pomagać. Ale wyglądało słońce i było sucho. Nie było na co narzekać.

Wyjazd w te strony ma też swoje wady - trafiają się drogi o bardzo złej nawierzchni oraz bardzo trudno o zaopatrzenie czy ciepły posiłek. Szczególnie w nocy. Odbiłem się nawet od stacji, która jeszcze niedawno była całodobowa. Na szczęście trafiłem na otwartą jeszcze pizzerię w Sokołach. Pod tym względem to była ciężka noc. Zresztą nie tylko pod tym ...

W nocy temperatura spadła do zera. W zależności od miejsca i wysokości, wahała się pomiędzy 0,0, a 1,6 stopni. Kiedy gwiaździste niebo dawało coraz więcej nadziei na to, że prognozy jednak się nie sprawdzą, przyszła proza życia. Zaczęło padać. Przy tak niskich temperaturach, wietrze i dającym się coraz bardziej we znaki zmęczeniu, nie było to przyjemne. Dwukrotnie próbowałem przeczekać większe fale deszczu na przystankach, ale niewiele to dawało. Tylko marzłem bardziej i trudno było się potem ogrzać. Już lepiej było jechać bez przerwy. Tym bardziej, że mokre drogi, moczyły ubranie i jeszcze trudniej było się roogrzać.

Nad ranem jeszcze długo byłem zziębnięty. A im bardziej bolały pośladki i im więcej dziur było w nawierzchni, tym trudniej było się ogrzać. Do tego jeszcze złapałem kapcia i zmarznięty musiałem kleić dętkę.

W pobliżu wioski Pruska Wielka spotkałem pierwszego w tym roku bociana. Mam wątpliwości - czy już przyleciał czy tam zimował.

Świt był mokry, zimny i mglisty. Nawierzchnia długo była mokra. Wiało w twarz, a bolące dupsko nie zachęcało do jazdy po dziurawych i łatanych drogach. Zajechałem do Augustowa, żeby coś zjeść. Niestety o świcie nie jest z tym łatwo. Skończyło się na kawie i pączkach. Później było marcowo - a to deszcz, a to coś w rodzaju drobnego śnieżku, a to słońce. Silny wiatr zmieniał pogodę jak w kalejdoskopie. Trasę tak dobierałem, aby odwiedzić malownicze miejsca. Przypomniałem sobie jak tam jest ładnie. Kiedy zrobiło się późno, zaczęła się walka, aby zdążyć na bezpośredni pociąg powrotny do Warszawy. Wykrzesałem z siebie dużo, Jadąc pod wiatr, pokonując niezliczoną liczbę podjazdów i przebijając się przez miasto, wpadłem na peron niemal w chwili odjazdu.

Czasowo i logistycznie jedna wielka porażka. Tyłek skasowany na kolejne dni - muszę w końcu zabrać się na poważnie za dobór siodła. Ale cieszę się, że się jednak ruszyłem.










513,65 km; 23:41:29 (netto); +2465 m


2019/06/01-02 "MP 2019 - Warka+"

Sobota, 1 czerwca 2019 · Komentarze(6)
Kategoria 500, relaks
Trafił mi się wolny weekend, a wraz z kupą wolnego czasu problem wyboru, jak ten czas spożytkować.

Padło na Maraton Podróżnika. Baza niedaleko, trasa całkiem fajna, logistycznie prosta sprawa, a przy okazji możliwość poznania paru osób z forum.

W nocy z piątku na sobotę szybkie pakowanie, szykowanie roweru, prowiantu, itp. - skończyło się koło północy. W sobotę przed piątą rano pobudka, śniadanie i po szóstej mogłem wyruszyć w drogę.

Do Warki dotarłem przed dziewiątą. Na trasę maratonu wyruszyłem dokładnie o 9:06. Na metę dotarłem w niedzielę o 10:12 (czas brutto 25h06'). Po krótkim odpoczynku pojechałem do Warszawy. Po drodze złapała mnie jeszcze poważna ulewa.

Jechało mi się nadspodziewanie dobrze. Pierwsze pięćset kilometrów osiągnąłem w czasie 21h40' (brutto). Zwykle zajmowało mi to znacznie więcej czasu z uwagi na liczne postoje dla przyjemności. Niewielki kryzys senności pojawił się po świcie, ale po krótkim czasie odzyskałem świeżość. Nawet tyłek nie bolał tak bardzo jak zwykle.

Pozdrowienia dla wszystkich, z którymi miałem okazję na chwilę spotkać się po drodze.



2019/03/30-31 "Poranek w Puszczy Augustowskiej"

Sobota, 30 marca 2019 · Komentarze(3)
Kategoria 500, poza miastem, relaks

Minęło wiele miesięcy od mojego ostatniego wyjazdu. W międzyczasie mój jedyny kontakt z rowerem to dojazdy do pracy, zresztą na zupełnie innym rowerze. Ciekawy byłem jak po takim czasie wyjdzie mi nieco dłuższy wyjazd. W związku z tym, jak tylko trafiła się okazja, nic nie planowałem tylko pojechałem. Na wszelki wypadek zabrałem ze sobą sprzęt biwakowy, gdybym jednak w nocy musiał sobie zrobić przerwę. Moje ciało nie jest przyzwyczajone do roweru o takiej geometrii, a tym bardziej do siodła. Po raz kolejny okazało się jednak, że grunt to jechać i nie zastanawiać się ile jeszcze zostało.

Wyjechałem w sobotę w południe. Niestety zabrakło mi energii na wcześniejsze zebranie się. Bardzo tego potem żałowałem, ale i tak cieszyłem się, że ruszyłem. W sobotę wiatr wiał z zachodu, czasem pomagał, czasem przeszkadzał. Szybko zrobiło się ciemno, ale nie czułem przesadnej senności. Drogi były puste. Czasem trafiałem na bardzo złą nawierzchnię. Podlasie, powinno się nazywać - zamiast krainą otwartych okiennic - krainą otwartych w nocy bram. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek podczas nocnej jazdy goniło mnie tak wiele zajadłych psów. Mało się w nocy zatrzymywałem bo w zasadzie wszystko było zamknięte, łącznie ze ... stacjami benzynowymi.

Dzień był ciepły, jak dla mnie nawet za bardzo, za to nad ranem bardzo zmarzłem. Świt zastał mnie w Puszczy Augustowskiej. Było około dwóch stopni i duża wilgotność. 

Niedziela to przede wszystkim walka z silnym, przeciwnym wiatrem. Cieszę się, bo psychicznie dobrze zniosłem tę walkę i pozostaną dobre doświadczenia. Ale prędkość siadła drastycznie. Wcześniej liczyłem na 500 km w 24h brutto, ale kilka beznadziejnych asfaltów i naprawdę silny wiatr w twarz zniweczyły te nadzieje. Zaliczyłem też kilka odcinków gruntowych. Miałem do wyboru jechać z wiatrem i wracać pociągiem, ale nie chciałem kończyć zbyt wcześnie i być uzależnionym od pociągu z dala od domu. Wybrałem więc wariant - tam i powrót. W pociąg powrotny wsiadłem w niedzielę, przed godz. 18 (w międzyczasie trafiła się zmiana czasu z zimowego na letni), w Czyżewie, kiedy okazało się, że przekroczyłem optymistycznie zakładany dystans. Poza tym kończył mi się już wolny czas.

Nie nastawiałem się na krajoznawstwo, bo asfalt mi w tym przeszkadza. Głównym celem było zobaczenie jak ciało sobie poradzi po dłuższej przerwie w wyjazdach. Ale przy okazji pobyłem w Puszczy Augustowskiej, nad Biebrzą, nad Narwią, na Podlasiu. Lubię te miejsca. Dla kilku z nich zboczyłem z równego asfaltu.

Jak zwykle tyłek odgnieciony i odparzony do silnego bólu. Nie umiem sobie z tym poradzić. Pobolewają też inne części ciała - kark, ramiona, dłonie. W sumie nic dziwnego. Nie było upału - to zapewne korzystanie wpłynęło na moje ogólne samopoczucie.

Myślę, że dużo bym zyskał zbierając się chociaż dzień wcześniej, wyruszając wypoczętym i bez dodatkowej zwłoki.

Trasę dobierałem na bieżąco. Schodzi na to sporo czasu - ale lubię popatrzeć na miejsca i na mapę i wybierać sobie drogę na bieżąco. Dużym problemem w takim wariancie, jest częste trafianie na drogi o bardzo złej nawierzchni.



Trasa:
Warszawa - Sulejówek - Okuniew - Zabraniec - Poświętne - Międzyleś - Miąse - Tłuszcz - Jadów - Kąty - Stoczek - Wrotnów - Kosów Lacki - Ceranów - Czyżew - Rosochate - Wysokie Mazowieckie - Sokoły - Jeżewo Stare - Tykocin - Knyszyn - Korycin - Janów - Jałówka - Różanystok - Dąbrowa Białostocka - Lipsk - Skieblewo - Rubcowo - Gruszki - Płaska - Przewięź - Augustów - Hruskie - Sztabin - Jasionowo - Stare Dolistowo - Goniądz - Osowiec Twierdza - Dobórz - Strękowa Góra - Mężenin - Dębniki - Czarnowo Biki - Kołaki Kościelne - Jabłonka Kościelna - Rosochate - Czyżew PKP





Dystans i czas netto (wg wskazań licznika): 542,35 km, 23:39:14
Sumy przewyższeń (wg wskazań licznika): +1903m, -1785m






Regetów

Piątek, 29 czerwca 2018 · Komentarze(0)
Kategoria poza miastem, 500, relaks

Wyskoczyłem w Beskid Niski na rozbijanie naszej kołowej studenckiej bazy namiotowej w Regetowie.



Po drodze, na Brzance.

407,59 km
17:35:04 (netto)
+2947m (wznios max 14%)

Oranie dupy.

Piątek, 20 kwietnia 2018 · Komentarze(9)
Kategoria 500, poza miastem, relaks

Trasa:
Warszawa - Łomianki - Łomna - Czosnów -Dębina - Kazuń Polski - Wilków Polski - Secymin - Kromnów - Kamion - Iłów - Dobrzyków - Płock - Sikórz - Brudzeń Duży - Lipno - Kikół - Golub Dobrzyń - Wąbrzeźno - Radzyń Chełmiński - Grudziądz - Dolna Grupa - Piła - Buśnia - Rulewo - Bąkowo - Warlubie - Skórcz - Lubichowo - Zblewo - Kościerzyna - Klukowa Huta - Sierakowice - Osowo Lęborskie - Lębork - Brzeźno Lęborskie - Zwartowo - Żelazno - Choczewo - Wierzchucino - Żarnowiec - Krokowa - Parszyce - Karwieńskie Błota - Karwia - Jastrzębia Góra - Strzelno - Gnieżdżewo - (Puck) - Reda - Zbychowo - Nowy Dwór Wejherowski - Koleczkowo - Chwaszczyno - Gdańsk - Przejazdowo - Wiślina - Suchy Dąb - Krzywe Koło - Koźliny - Tczew - Bałdowo - Malbork - Dzierzgoń - Stary Dzierzgoń - (Susz) - Iława - Sampława - (Lubawa) - Lidzbark - Lubowidz - Żuromin - Szreńsk - Liberadz - Dąbrowa - Dalnia - Drogiszka - Niedzbórz - Czarnocin - Chotum - Ościsłowo - Młock - Ojrzeń - Nowe Miasto - Miszewo - Władysławowo - Rostki - Gawłowo - Andzin - Cieksyn - Borkowo - Szczypiorno - Pomiechówek - Bronisławka - Modlin

912,16 km
40:21:51






Klapa. Jedna wielka klapa.

Czwartek, 25 stycznia 2018 · Komentarze(8)
Kategoria 500, poza miastem, relaks
Jak się jest samotnym ojcem i nie ma się przyjaciół, którzy podarowaliby od czasu do czasu zajęcie się dziećmi, to się rowerem jeździ tyle co ja, czyli nic. Z racji ferii trafiło mi się kilka wolnych dni. Z powodu ogólnej niemocy większość zmarnowałem, ale żal zmarnowanego czasu w końcu przeważył i postanowiłem się ruszyć chociaż na chwilę. W końcu czasem trzeba się przewietrzyć. Po prostu trzeba.

Miało być inaczej i gdzieś indziej, ale jak już wszystkie inne możliwości przepadły, po prostu wsiadłem na rower i pojechałem. Bez planu i należytego przygotowania, bez spoglądania na pogodę, ale co tam, wyszło tak nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz.

Trasa:
Warszawa - Wola Aleksandra - Stanisławów - Michałów Reginów - Łajski - Dębe - Chrcynno - Nasielsk - Nowe Miasto - Ojrzeń - Ciechanów - Grudusk - Krzynowłoga Wielka - Chorzele - Wielbark - Jedwabno - Burdąg - Pasym - Grzegrzółki - Rusek Wielki - Giławy - Jedzbark - Prejłowo - Patryki - Silice - Skajboty - Mokiny - Sapuny - Barczewo - Barczewko - Tuławki - Jesionowo - Dobre Miasto - Lubomino - Orneta - Wilczęta - Młynary - Elbląg - Raczki - Żurawiec - Wiśniewo - Nowe Dolno - Stankowo - Marwica - Rychliki - Dzierzgoń - Stary Dzierzgoń - Susz - Iława

Dystans i czas netto (wg wskazań licznika): 477,76 km, 23:21:19
Czas brutto: 30:10 (10:10 (25-01-2018) - 16:20 (26-01-2018))
Sumy przewyższeń (wg wskazań licznika): +2497m, -2464m

Do nawigacji używałem mapę samochodową Polski w skali 1:700.000. Wziąłem ze sobą moje ulubione "setki" (WZKart.), ale nie używałem ich, aby nie korciło mnie do zjazdu na jeszcze bardziej lokalne drogi. W tych warunkach skończyło by się zapewne brnięciem przez śnieg lub przez błoto. Trasy nie miałem wcześniej zaplanowanej, po prostu na bieżąco wytyczałem dobie kolejne odcinki. W lepszych warunkach pogodowych zapewne pojechałbym ciekawszymi drogami. A tych przecież nie brakuje.


Na zaporze w Dębem.

Wyruszyłem w czwartek o godz. 10:10. Wyjazd z Warszawy o tej godzinie poszedł całkiem sprawnie. Przed Dębem spotkałem Księgowego. Zamieniliśmy kilka słów i każdy poleciał w swoją stronę. W Nasielsku zatrzymałem się w tej samej cukierni co zawsze, ale tym razem skończyło się tylko na kawie.


Szybka kawa w cukierni w Nasielsku. Przy okazji rzut oka na mapę i planowanie następnego odcinka trasy.

Suche jezdnie skończyły się już na wyjeździe z Warszawy. Nie padało, ale woda z topniejących na poboczu zwałów śniegu zalegała na jezdni. Z upływem czasu byłem coraz bardziej mokry. Zziębnięty dotarłem do Ojrzenia. Tam na Orlenie napiłem się herbaty. Próbowałem ominąć Ciechanów, ale lokalne drogi były pokryte mokrym śniegiem, w końcu odpuściłem, wróciłem do Ojrzenia i pojechałem "50".


Pokryte śniegiem drogi na północy Mazowsza.

W Ciechanowie przypadkiem trafiłem na jadłodajnię wydającą domowe obiady. Skorzystałem. Poszło szybko i sprawnie. Dalej, przez Grudusk, dojechałem do Chorzeli. Po drodze zrobiło się ciemno. Po raz pierwszy jechałem z lampą na dynamo. Byłem zachwycony jakością oświetlenia. W Chorzelach zjadłem szybką, tłuszczową przegryzkę pod sklepem oraz zapiłem espresso na Orlenie. Jazda "57" do Wielbarka nie była szczególnie nieprzyjemna. Ruch był umiarkowany. Za Wielbarkiem zrobiło się jeszcze bardziej mokro. Na szosie zalegała warstwa wody, poza tym mżawka i mgła dokładały swoje. W Jedwabnie wciągnąłem kolejny kubek śmietany i ruszyłem w kierunku Pasymia. Im bardziej na północ, tym drogi były coraz gorsze. W Pasymiu na Orlenie wypiłem herbatę. Pozwoliło mi to trochę się ogrzać. Dalej był warmiński "interior". Jako taka nawierzchnia skończyła się w Grzegrzółkach. Kolejne kilometry bardziej przypominały jazdę terenową. Kiedy byłem już niedaleko Barczewa, niedokładnie spojrzałem na mapę i kosztowało mnie to kilka kilometrów objazdu. Ponieważ nie chciałem wracać tą samą drogą, zatoczyłem większe kółko, niemal zahaczając o Olsztyn. Za Barczewem drogi nie były lepsze. Dopiero przed Dobrym Miastem trafiłem na odnowioną nawierzchnię. W Dobrym Mieście chwilę odpocząłem na Orlenie. Herbata i hot-dog, ale nie było nawet gdzie usiąść. Ku zgorszeniu obsługi, stołowałem się, siedząc na podłodze. Z Dobrego Miasta, przez Ornetę i Młynary pojechałem do Elbląga. Po drodze zaczęło świtać, ale aura nie zachęcała do jazdy. Na północy śniegu było zdecydowanie mniej niż na Mazowszu.


Bury poranek.

Chyba pierwszy raz w życiu byłem w Elblągu. Nieco rozczarowała mnie tamtejsza starówka.


Na elbląskiej starówce.

Szybko opuściłem miasto. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, pod mostem drogi prowadzącej do Malborka, w środku niczego, trafiłem na otwarty bar. Pani zrobiła mi wyśmienitą jajecznicę na boczku. Za Elblągiem znowu trafiłem na drogi o bardzo złej nawierzchni. Do tego moja mapa nie uwzględniała wielu lokalnych dróg i małych miejscowości. Jechało mi się paskudnie, obolały przez kontuzje, przebijając się przez nierówności dróg i w nastroju, w jaki może wprowadzić wszechobecna szarość i wilgoć.


Depresja.

Nieco okrężną drogą dojechałem do Dzierzgonia. W Dzierzgoniu próbowałem zjeść obiad, zjadłem zupę, ale drugie danie nie wzbudziło mojego zaufania. Zrobiło się jeszcze bardziej zimno i mokro.


W drodze do Dzierzgonia.

Głównymi drogami dotarłem do Iławy. Na wjeździe do miasta, wypiłem sobie jeszcze espresso na Orlenie i pojechałem szukać stacji kolejowej. Ostatecznie dotarłem tam w piątek o godz. 16:20.

Miałem nadzieję, że wrócę rowerem do Warszawy, ale z bólu nie byłem w stanie dalej jechać. Już od dłuższego czasu nie tyle jechałem co turlałem się do przodu, co jakiś czas prowadząc rower, aby mniej bolało. W Iławie złapałem pociąg jadący objazdem z Bydgoszczy do Warszawy. Dzięki objazdowi, pociąg nie zatrzymywał się, aż do Warszawy, Podróż minęła szybko, sprawnie i niedrogo.


Wskazania licznika.

Generalnie wyjazd okazał się dla mnie wielką klapą. Na początku szło całkiem nieźle. Wyszła nawet przyzwoita średnia. Byłem nieco zawiedziony, bo lubię boczne drogi, a te były zawalone mokrym śniegiem i lodem. Grunt żeby jechać, no to jechałem głównymi. Niestety drogi były mokre, a większość tej wody lądowała oczywiście na mnie. W ciągu dnia bardzo to nie przeszkadzało, ale pod wieczór, kiedy zrobiło się zimniej, stało się mało przyjemne.

Problemy zaczęły się, kiedy wjechałem na gościnną ziemię warmińską. Śniegu było tam mniej niż na Mazowszu, ale nawierzchnia dróg to była jedna wielka tragedia. Dziury, wyrwy, łaty, nierówności, itp. Generalnie lubię jazdę terenową, ale tym razem wybrałem się pojeździć szosami. Wąskie opony, zmierzch, warstwa wody z topniejącego śniegu i mżawki, przeplatanej opadami deszczu oraz gęstej mgły. O dziwo, opony całkiem dobrze się sprawdziły. Ale czasu i sił wytraciłem przy tej okazji mnóstwo.

Przez całą noc w zasadzie coś padało. Oprócz wody z nieba i z powietrza, opony zbierały potoki wody z drogi i lały na mnie. Drugiego dnia jazdy też nie było lepiej. Przed południem było trochę suszej, ale później siąpiło na nowo. Do tego z upływem czasu się ochładzało. Dłonie bolały z zimna.

Jeszcze w nocy, na trzeciorzędnych drogach nie było ruchu samochodowego i można było swobodnie szukać przejezdniejszych miejsc na drodze. Od wczesnego rana pojawił się ruch. Na wielu drogach, także tych w miarę głównych, jazda bokiem nie wchodziła w grę rowerem nie terenowym. Można by powiedzieć, że z racji nierówności i zniszczenia nawierzchni, pobocze płynnie przechodziło w asfalt. Za to samochody pędziły, pomimo mało sprzyjających warunków - opady, mgła, mżawka, woda zbierana z jezdni, itp. Było szaro i mgliście. Nawet za widoku jechałem z błyskającymi lampami, aby jadący z naprzeciwka, wyprzedzający ciężarówki, mieli szansę zobaczyć mnie, zanim rozpoczną manewr.

To wszystko to by było nic, gdyby nie to, że moje ciało odmówiło współpracy. Pewnie z powodu zbyt długiej przerwy w jeździe na tym rowerze, bo na rowerze jeżdżę praktycznie codziennie do/z pracy. Tyłek szybko stał się jedną wielką raną. Z upływem czasu było coraz gorzej. Momentami łzy bólu same cisnęły się do oczu. Oprócz tego nadwyrężyło mi się Ścięgno Achillesa w prawej nodze. Ból z tego powodu był dla mnie bardzo uciążliwy. W lewej nodze dla odmiany siadło kolano. Liczne podjazdy, tragiczna nawierzchnia i jeszcze ten ból. Sam w to nie mogłem uwierzyć, ale wielokrotnie po prostu szedłem prowadząc rower, bo nie byłem w stanie jechać. Ból był zbyty silny. Poza tym jedna kontuzja wpływała na drugą. Ból tyłka nie pozwalał pewnie usiąść, to się przekładało na ścięgno, a to pewnie powodowało obciążenie drugiej nogi i ból w kolanie, i tak w kółko. Przez wiele godzin.

Wciąż mam problem z chodzeniem i siedzeniem. Już nie raz sobie postanawiałem, że nie jadę w trasę, dopóki nie znajdę wygodnego siodła i dopóki nie ustawię optymalnie roweru. Miało być dobrze, wyszło jak zawsze.

Pod pewnymi względami to był dla mnie też czas testowania pewnych nowości.

Jedzenie - jak najmniej węglowodanów. Założenia diety niskowęglowodanowej w moim (aktualnym) przekonaniu powinny świetnie się sprawdzać w długotrwałym wysiłku. Od dłuższego już czasu przestawiałem organizm na spalanie tłuszczy. Wiadomo węgle (m.in. cukier, makaron, pieczywo, owoce, itp.) to w największym uproszczeniu, strzał glukozy, a potem zjazd, senność, wyłączenie korzystania z zasobów organizmu - problem z sensownym odżywianiem podczas jazdy. Wciąż trzeba coś jeść, bo głód i zjazd energetyczny powracają regularnie. No i senność, co w przypadku jazdy długodystansowej stanowiło dla mnie jeden z większych dyskomfortów. Organizm nie jest w stanie przestawić się szybko na efektywne spalanie zapasów tłuszczowych. Zatem eksperymentowałem - surowe żółtka jajek, kiełbasa, tłusta śmietana, olej kokosowy, masło, gorzka czekolada 90%, itp. Po drodze żadnych kanapek, drożdżówek, słodyczy, orlenowskich specjałów (poza kawą), itp. Nad ranem wyłamałem się i zziębnięty oraz przemoczony zjadłem hot-doga. Żałowałem tego później, bo czułem go potem długo, no i test został nieco zakłócony. Całkiem nieźle jechało się na takim paliwie. Co ciekawe rzeczywiście nie męczyła mnie senność. Czy to wpływ takiej diety - nie wiem. Także nie miałem zjazdów energetycznych i nie musiałem często jeść. Nieliczni sklepikarze ze zdziwieniem patrzyli, jak zajadam się dużym kubkiem tłustej śmietany. Dało się znaleźć śmietanę bez dodatków (przynajmniej tych deklarowanych przez producenta). Nie czułem się ani ociężały, ani przejedzony, ani głodny.

Taki sposób żywienia wyklucza z użycia stacje benzynowe, Mcdonaldy, itp. Ale za to w niemal każdym sklepie da się znaleźć podstawowe produkty. Łatwo też wozić ze sobą odżywcze produkty. O ile przygotuje się je wcześniej.


Śniadanie przed wyjazdem.

Testowałem też zmodyfikowany napęd. Po zamianie korby z kompaktowej szosowej na górską (było 50/34 jest 38/24) i zamianie kasety na węższą i ciaśniej zestopniowaną (12-13-14-15-16-17-19-21-24-27). Idealnie! W końcu korzystam z całego zakresu kasety i w interesującym mnie zakresie podstawowym, czyli tym, z którego korzystam najczęściej, mam ciasne stopniowanie co jeden ząb. Mogłem precyzyjnie dobierać kadencję do swoich możliwości, niezależnie od wiatru, pochyłości terenu, stanu nawierzchni, zmęczenia, bólu, itp. Od góry, dawało się kręcić do około 38 km/h. Jak na ten wyjazd to i tak było z zapasem. Od dołu - zabrakło tak stromych podjazdów, aby wogóle skorzystać z młynka.

Nowością dla mnie było też oświetlenie (Supernova E3 Pro - kupiłem używaną w dobrej cenie) na dynamo (Shutter Precision PD-8). Pierwsza klasa! W końcu światła tyle ile potrzeba i bez sępienia na akumulatorach. Gdyby nie to, te parszywe "asfalty" musiałbym pokonywać jeszcze wolniej i uważniej. Szczególnie na zjazdach z pagórków. Przydałoby się jeszcze wykombinować jakieś mocowanie wyżej, na kierownicy. Koło pod dynamo zostało zaplecione na obręczy (Road Runner Mach1 622x15c) pod hamulce szczękowe. Dzięki temu pasuje zarówno do gravela z hamulcami tarczowymi jak i do szosy z hamulcami szczękowymi.

No i opony (Panaracer GravelKing 700x26C napompowane zgodnie z zaleceniem producenta 7.4 bar). Nie spodziewałem się, że wytrzymają taką nawierzchnię. No i do tego było na tyle miękko i wygodnie, że dało się jechać całkiem szybko i pewnie. Ciekawe czy to zaleta szerszych opon czy stalowej ramy roweru.

Rower wyekwipowałem bikepackingowo. Teraz, z uwagi na zimową porę i niewiadome warunki - ni to mróz, ni to chlapa - miałem ze sobą więcej zapasowych, newralgicznych ubrań. Zresztą, jak zwykle z lenistwa i chomikowania na czarną godzinę, z ubrań tych nie skorzystałem. Ale w korzystniejszych porach roku, rezygnacja z tych ubrań da dodatkową przestrzeń ładunkową bez konieczności stosowania dodatkowych toreb. Trójkąt Triglava nie przemókł!

Przydałoby się jeszcze jakieś wygodne, dopasowane dla mnie siodło.

2016/11/26 "Bez znieczulenia"

Sobota, 26 listopada 2016 · Komentarze(32)
Kategoria 500, poza miastem, relaks
Trasa:
Warszawa - Blizne Łaszczyńskiego - Blizne Jasińskiego - Latchorzew - Nowe Babice - Stare Babice - Zielonki Wieś - Zielonki Nowe - Wojcieszyn - Borzęcin Duży - Wyględy - Zaborów - Zaborówek - Leszno - Wilków - Wilkowa Wieś - Wiejca - Kampinos - Komorów - Łazy - Wola Pasikońska - Strzyżew - Żelazowa Wola - Chodakówek - (Sochaczew) - Konary - Brochów Kol. - Tułowice - Wilcze Tułowice - Śladów - Nw. Wieś - Kamion - (Wyszogród) - Wilczkowo - Ciućkowo - Węgrzynowo - Niździn - Mł. Wieś - Cybulin - Bodzanów - Mąkolin - Dobra - Bulkowo - Nadułki - Nw. Wieś - Piączyn - Rogowo - Krawięczyn - Góra - Złotopole - Gralewo - Strożęcin - Raciąż - Pólka-Raciąż - Krzeczanowo - Gradzanowo Kościelne - Bębnowo - Radzanów - Wróblewo - Liberadz - Miączyn Mały - Doziny - Bogurzyn - Podkrajewo - Wojnówka - Wiśniewko - Mława - Szydłowo - Nosarzewo Borowe - Kluszewo - Grudusk - Wiśniewo - Żebry Kordy - Czernice Borowe - Chojnowo - Obrębiec - Klewki - Przasnysz - Karwacz - Wyrąb Karwacki - Rogowo - Kuchny - Łazy - Nowy Krasnosielc - Krasnosielc - Biernaty - Amelin - Ruzieck - Zabiele Wlk. - Grabnik - Nowa Wieś - Żebry-Chudek - Drężewo - Ostrołęka - Rzekuń - Zamość - Troszyn - Chrzczony - Chrostowo - Piski - Tyszki-Nadbory - Gostery - Andrzejki - Kaczynek - Głębocz Wlk. - Szumowo - Srebrna - Łętownica - Przeździecko-Grzymki - Zaręby-Warchoły - Zaręby-Bolędy - Czyżew-Sutki - Czyżew-Osada - Brulino-Koski - Szulborze-Kozy - Warsze Wielkie - Strękowo - Łęg Nurski - Przewóz Nurski - Ceranów - Olszew - Kosów Lacki - Telaki - Dybów - Skibniew-Podawce - Kostki - Emilianów - Nw. Wieś - Łubianki - Sokołów Podlaski - Karlusin - Bachorza - Repki - Skrzeszew - Frankopol - Tonkiele - Wólka Zamkowa - Drohiczyn - Zajęczniki - Klekotowo - Słochy Annopolskie - (Siemiatycze) - Turna Mała - Kózki - Chlebczyn - Sarnaki - Chybów - Hołowczyce Stare - Hołowczyce Nowe - Horoszki Duże - Horoszki Małe - Konstantynów - Nowy Pawłów - Stary Pawłów - Janów Podlaski - WIerchliś - Błonie - Zaczopki - (Pratulin) - Bohukały - Krzyczew - Neple - Łobaczew Duży - Terespol

Czas brutto: 26h25 (12:20 (26-11-2016) -14:45 (27-11-2016))
Suma przewyższeń (wg wskazań licznika): +1633m, -1487m


Relacja:
Już dawno nie miałem możliwości wybrać się na rower, choćby przez parę godzin nie będąc zmuszonym do niemal ciągłego spoglądania na zegarek by zdążyć wrócić na czas po dzieci. Biorąc pod uwagę potencjalne awarie i niespodziewane sytuacje, nie ma przy takim ograniczeniu praktycznie żadnej możliwości wybrać się gdzieś dalej w fajne miejsce, albo oprzeć wyjazdu o komunikację publiczną. Choćby i pod miasto. W zasadzie kursowałem tylko po mieście, zwykle na trasie dom-praca-dom.

Ale, niczym jak tej przysłowiowej ślepej kurze ziarno, i mnie trafił się wolny weekend. Przyjaciele postanowili zrobić przyjemność dzieciom i zaprosili je na weekend do siebie, tym samym obdarowując i mnie sporą dawką wolnego czasu. O mały włos bym ten podarunek zmarnował, bo po całym tygodniu zabrakło mi sił na zebranie się do kupy i przygotowanie się do wyjazdu. Na szczęście w końcu się ogarnąłem, ale zamiast wyjechać w piątek wieczorem lub chociaż bladym świtem w sobotę, wyjechałem dopiero w sobotnie południe. Sporo przez to straciłem. Wiele też straciłem i przez to, że spakowałem się chaotycznie i na szybko i że nie miałem żadnego konkretnego planu. Musiałem improwizować po drodze, co z braku czasu i późnej pory, nie pozwoliło mi na zapuszczenie się w ciekawsze okolice.

Pogoda w sobotę w Warszawie była dobra. Mgły się wcześnie rozeszły i zrobiło się słonecznie i - jak na tę porę roku - ciepło, tylko bardzo wietrznie. Kiedy w końcu wyjechałem, najpierw czekało mnie przedarcie się na przeciwległy koniec miasta, w czym sporo czasu zajęło mi przebijanie się przez plac budowy metra, w który właśnie została zmieniona ulica Górczewska. W międzyczasie mnóstwo czerwonych świateł, dróg rowerowych, samochodów z kierowcami ślepymi na zbliżający się i teoretycznie mający pierwszeństwo rower. Długo można by o tym pisać - ważne, że wreszcie znalazłem się pod miastem. Można by powiedzieć "z deszczu pod rynnę" - ruch spory, wąsko, a na dodatek wzdłuż drogi, co jakiś czas, wyznakowane tzw. ciągi pieszo-rowerowe, które musiałem po prostu olać bo nie sposób byłoby jechać korzystając z tej wspaniałej infrastruktury. Iluż to kierowców z tej okazji raczyło mnie otrąbić - to zapewne byli Ci, którzy sami są bez wszelkiej drogowej winy. Co ciekawe, patrolująca drogę policja nawet na mnie z tej okazji nie zatrąbiła. I tak, w atmosferze sobotniego popołudnia oddalałem się od Warszawy w kierunku zachodnim. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że stosunkowo silny, momentami porywisty wiatr, wiał akurat w przeciwną stronę.

Z każdym kilometrem na drodze robiło się luźniej. I gdyby nie wiatr i coraz bardziej zgrabiałe z zimna dłonie, jechałoby się całkiem przyjemnie. Na przedmieściach Sochaczewa odbiłem na północ, niestety wiatr, choć boczny, nadal przeszkadzał. Jeszcze przed przekroczeniem Wisły pod Wyszogrodem zrobiło się ciemno i zimno. Temperatura spadła lekko poniżej zera, ale silny wiatr wiejący w twarz potęgował uczucie zimna. Na 62-ce w kierunku Płocka panował spory ruch. Na szczęście nie dane mi było długo jechać tą drogą. W Wilczkowie zapuściłem się w podpłocki interior. Żałowałem, że jadę po zmroku bo lubię te okolice, a rzadko mam możliwość się tam wybrać. Jakość nawierzchni w wielu miejscach osiągnęła poziom ukraiński, a nawet podlubelski co w połączeniu z niewielką szerokością wielu tamtejszych dróg i sporym, niepewnym, wieczorno-sobotnim ruchem zmuszało do większej uwagi. Pierwsza setka wybiła pod Bodzanowem i to akurat kiedy przejeżdżałem koło Orlenu. No to wpadłem na kawę. Niestety nie było nawet gdzie usiąść. Szybko wypiłem kawę i pojechałem dalej. Jechało się znośnie, tylko wiatr trochę przeszkadzał.

Pod Raciążem pomyślałem, że warto by coś zjeść. Niestety nie znalazłem na szybko żadnej pizzerii, bo o innym przybytku w rzeczywistości współczesnej Polski powiatowej nawet nie zamarzyłem. Były co prawda otwarte dwa kebaby, ale nie miałem ochoty podczas posiłku, po raz nie wiem już który odpowiadać miejscowym pijaczkom, że nie mam fajek bo nie palę. No to pojechałem dalej.

Przed Mławą zaczęło padać. Wkurzyłem się bo według prognoz pogody miało zacząć padać dopiero w niedzielę przed południem. Ni to deszcz, ni to śnieg. W pamięci miałem, jak w lutym, kiedy jechałem z Bydgoszczy do Białegostoku, obfite nocne opady śniegu pod Mławą i ślizgawica, która wtedy w jednej chwili pojawiła się na drogach, niemal nie zmusiły mnie do zaprzestania jazdy. Tym razem tylko szybko zmokłem i od góry i od dołu bo błotników oczywiście nie miałem zamontowanych.

W Mławie mam fajną miejscówkę na dobre jedzenie, ale ... nie o tak późnej porze. Objechałem miasto w poszukiwaniu czegoś do żarcia. W pizzerii nie było miejsc, pozostał ... kebab. Pomimo bariery językowej udało mi się zamówić kebab z makaronem i sałatką. Szybko zjadłem i trzeba było wyjść na lodowaty wiatr. Wciąż padało. Odbiłem na wschód na Przasnysz. Na wylocie z Mławy zrobiłem jeszcze zakupy. W sklepie spotkałem dwóch policjantów patrolujących drogę w cywilnym samochodzie, którzy też zajechali kupić sobie coś do picia - szczerze mi współczuli, ale pytanie "a dokąd tym rowerkiem" chyba z zawodowej ciekawości musiało paść.

Jadąc na wschód wreszcie miałem kawałek z wiatrem. Mimo to na odcinkach gdzie droga choć trochę zmieniała swój kierunek było ciężko. Boczny porywisty wiatr mocno napierał z różnych kierunków. Droga do Przasnysza szybko minęła. W samym mieście, walcząc z wiatrem podjechałem na rogatki na Orlen na kawę. Pamiętałem z wcześniejszych przejazdów, że jest tam wygodna sofka, na której można usiąść przy kawie. Z Przasnysza pojechałem drogą na Ostrołękę. Tu też poszło szybko i sprawnie. Przejeżdżałem przez Ostrołękę kila razy, ale chyba po raz pierwszy dotarłem do czegoś w rodzaju centrum. Na pierwszy rzut oka wyglądało fajnie. W Ostrołęce, ku mojemu zaskoczeniu, kwitło nocne życie rozrywkowe, a główny ruch na ulicach powodowały taksówki. Za Ostrołęką znowu zmieniłem kierunek jazdy, tym razem na południe co od razu poczułem. Na jakiś czas zjechałem z główniejszych dróg. Na tym odcinku sporo czasu pochłonęła mi nawigacja za pomocą papierowych map. Poza ciemnością, skutecznie przeszkadzał wiatr oraz opad, który odpuszczał tylko na krótkie chwile. Wziąłem ze sobą "setki", ale eksperymentalnie dużą część trasy nawigowałem na przyzwoitej "samochodówce". Jednak na wiejskich, pozbawionych drogowskazów drogach, w środku nocy trzeba było przejść na klasyczną nawigację przy użyciu dokładniejszej mapy, a miejscami także i kompasu. Trafił mi się nawet piaszczysty odcinek, który na samochodowej mapie był zaznaczony jak zwykła droga. W tych okolicach kilkakrotnie przekraczałem granice sąsiednich województw - mazowieckiego i podlaskiego. Niby to tylko miedza, ale we wsiach leżących po podlaskiej stronie, na podwórkach było po kilka wielkich, szczekających psów, czego po stronie mazowieckiej praktycznie nie doświadczałem. Niestety wiele obejść miało na noc otwarte bramy, co skutkowało pogonią przez watahy wielkich psów, wybiegających znienacka z ciemnych czeluści podwórek.

Świtać zaczęło pod Czyżewem. Stanąłem tam na chwilę na kawę. Znowu mi się trafił Orlen bez miejsca od siedzenia - siadłem więc na podłodze budząc milczące zgorszenie obsługi. Na żarcie dostępne na stacjach benzynowych jakoś trudno mi było nawet spojrzeć. Świt niestety nie był pogodny. Było szaro, buro i mgliście. Po mokrej nocy wstawał mokry, zimny i wietrzny dzień. Już od dłuższego czasu byłem przemoczony, a uczucie zimna potęgował silny wiatr. Co i raz dłonie bolały mnie z zimna. Ze stopami było nieco lepiej, no ale przecież nie było mrozu.

Przez Kosów Lacki dotarłem do Sokołowa Podlaskiego. Wjeżdżając do miasta olałem kolejny ciąg pieszo-rowerowy. Miałem nadzieję na jakąś cukiernią, ale pomimo nie tak już wczesnej pory oczywiście nic "na oku" nie było otwarte. Z Sokołowa pierwotnie miałem zamiar odbić w kierunku Warszawy aby zamknąć kółeczko. Pora była jednak jeszcze stosunkowo wczesna i postanowiłem pociągnąć nieco dalej. Przez Drohiczyn i Siemiatycze pojechałem więc do Terespola. Trzymałem się główniejszych dróg bo aura nie sprzyjała wycieczkom krajoznawczym - po prostu było brzydko i ponuro.

W Drohiczynie wreszcie udało mi się znaleźć jakieś miejsce, gdzie można by coś zjeść. Ledwo wcisnąłem w siebie żurek i schabowego z ziemniakami. Jedno i drugie było obrzydliwe. Pech chciał, że kiedy jadłem obiad to nie padało, a kiedy ruszyłem, nadeszło oberwanie chmury. Zlało mnie do przysłowiowej suchej nitki. Ponieważ nie miałem błotników, lało i z góry i z dołu. Z boku też lało, bo droga tam wyboista i samochody jadące z przeciwka oraz te, które mnie wyprzedzały, częstowały mnie hojnie po całym ciele obfitymi ilościami wody zalegającej w nierównościach drogi. Najpierw myślałem, że to kolejna przelotna zlewa, która szybko przejdzie. Tym razem jednak trwało zdecydowanie dłużej i lało konkretniej. Przemoczony zmarzłem nieprawdopodobnie. Nawet na licznych na tym odcinku podjazdach nie byłem w stanie się rozgrzać. Jak się w końcu zdecydowałem na założenie spodni przeciwdeszczowych i stuptutów, oraz na zrobienie z komina jednej z sakw błotnika, byłem już kompletnie przemoczony. W czasie mojego przebierania się w krzalu na poboczu drogi, znowu, znikąd pojawił się policyjny patrol w cywilnym aucie. Widocznie wyglądałem podejrzanie.

Po południu pogoda się nieco poprawiła, momentami wychodziło nawet słońce. Już od Drohiczyna zacząłem się spieszyć aby zdążyć do Terespola na wcześniejszy pociąg. Nie miałem więc czasu na podziwianie malowniczych okoliczności przyrody, ani na zapuszczenie się w drewniane nadbużańskie wioski. Przed Pratulinem pękła mi linka od tylnej przerzutki. Było to o tyle kłopotliwe, że wiał wiatr, pod który nie sposób było jechać na najwyższym przełożeniu. Nie było czasu na naprawę. Podkręciłem tylko śrubę regulacyjną przerzutki tak, aby wózek na stałe ustawił się na trzeciej koronce (15T). W tym układzie, dało się jechać na blacie jak akurat nie wiało w twarz, i na młynku, kiedy pojawiał się wiatr lub podjazd.

Zdążyłem na pociąg. Po raz kolejny przekonałem się, że system rezerwacji zachowuje wolne miejsca dla osób z rowerami. Kiedy kupowałem bilet, kasjerka powiedziała mi, że od dawna nie ma już wolnych miejsc na ten pociąg. Kiedy jednak powiedziałem, że jadę z rowerem, wolne miejsca się znalazły. Pani tylko osobiście, wychylając mocno głowę, sprawdziła czy posiadam rower. Posiadanie miejscówki nie dało wiele, bo w tym rodzaju składu, nie da się praktycznie nigdzie wstawić roweru, a już tym bardziej w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca wskazanego przez system rezerwacyjny dla osoby z rowerem. O swoim miejscu musiałem więc zapomnieć i wraz z rowerem przysiąść pod toaletą w kształcie "gabinetu owalnego". Niestety miejsca, gdzie rower można by przymocować tak, aby mógł stać bez kontroli nie znalazłem. Dobrze, że wsiadałem na stacji początkowej, bo pociąg był tak nabity, że ludzie ledwo mieścili się na miejscach stojących. W końcu to niedzielne popołudnie - czas wyjazdu na kolejny tydzień do pracy i na uczelnie. Pomimo kilkunastu godzin spędzonych w drodze nie byłem senny.

W pociągu ubranie mi nie wyschło i trzymało wilgoć. Przez całą drogę z dworca do domu telepało mną tak, jak bym miał gorączkę.



Wreszcie miałem możliwość spędzić paręnaście godzin na rowerze. Cieszę się, choć pozostał niedosyt, bo gdybym ten czas zaplanował i przygotował się wcześniej to miałbym więcej czasu i mógłbym, zamiast bezmyślnego pedałowania po nocy i po głównych drogach, wybrać się w ciekawsze miejsce. Późny wyjazd, poza ograniczeniem sobie czasu za dnia, zabrał mi też część lepszej pogody, skazał na silniejszy wiatr i na jazdę w deszczu. Co ciekawe, nie zauważyłem istotnego wpływu późniejszej pory wyjazdu na problem zmęczenia czy braku snu. Chyba nawet lepiej mi się jechało odcinek nocny, niż kiedy wyjeżdżałem wczesnym rankiem.

Głównym problemem było dla mnie siodełko, a dokładniej jego niewygoda. Wciąż nie mogę znaleźć dobrego dla mnie siodła, nawet podczas krótkich dojazdów do pracy pojawia się dokuczliwy ból i wynikający z tego dyskomfort. Podczas dłuższego przejazdu takiego jak ten, jest to dla mnie bardzo poważna dokuczliwość, która zabiera mi dużo energii i zniechęca. W wiadomym miejscu mam w zasadzie dwie rany. Próbowałem z różnymi siodełkami, próbowałem też stosować spodenki z wkładką, ale pomimo, że były to drogie modele dobrych firm (Castelli, Endura), było gorzej niż bez takich spodenek. Tym razem jechałem w zwykłych bokserkach.

Jak na moje dotychczasowe doświadczenia wyjątkowo mało zatrzymywałem się po drodze. Raz - aura nie sprzyjała, dwa - nie było w zasadzie po co. Pod koniec trasy nieco doskwierał mi ból karku i lewego kolana. W ostatnim czasie nie miałem z tym kłopotu, myślałem, że to już minęło, ale jak widać wróciło. Być może to wynik niezbyt starannego, a wręcz losowego ustawienia siodełka. Kolano mogło mnie też boleć na skutek przemarznięcia lub dlatego, że jechałem w grubych i ciężkich butach trekkingowych. Pozycję stopy mogłem zmieniać swobodnie bo jechałem na zwykłych pedałach platformowych - nie były więc unieruchomione przez bloki.

Spodziewając się opadu śniegu wybrałem się na rowerze typu "gravel" (Ronin). Nie jest to taki lekki i sportowy rower jak szosówka i nie sunie tak lekko, ale solidne opony (42c) pozwalają nie przejmować się rodzajem nawierzchni, dziurami, studzienkami, kałużami, czy ... piaszczystym odcinkiem, jaki nagle może się po drodze przytrafić. Nocą oszczędzam energię akumulatorów i nie świecę zbyt mocno - nie mając obaw o stan nawierzchni mogę jechać swobodniej. Podobne dystanse pokonywałem wcześniej klasycznym góralem i muszę przyznać, że jednak "gravel" jest do takich zastosowań dla mnie wygodniejszy.

Niestety zbierałem się w ostatniej chwili co zaowocowało nieoptymalnym spakowaniem się. Targałem ze sobą aż dwie sakwy, trójkąt w ramie, tankbag i wielką biodrówkę podwieszoną do kierownicy. Spodziewałem się różnych warunków na drodze - szczególnie zimna i opadów deszczu przechodzących w śnieg. Nieprzewidziany postój w takich warunkach, kiedy nie ma się w co przebrać może być bolesny. Byłem też przygotowany na awaryjny nocleg w lesie, gdyby zaszła taka potrzeba.


Pozdrowienia dla "kolesia na góralu", który niczym błyskawica wyprzedził mnie pod Janowem Podlaskim!








2016/06/04 "Miało być dobrze, a wyszło jak zawsze"

Sobota, 4 czerwca 2016 · Komentarze(4)
Kategoria 500, poza miastem, relaks

W sumie to nie bardzo jest co pisać. Z grubsza, po prostu najpierw pojechałem na północ, potem na południe.

Odwiedziłem kilka niezwykle malowniczych miejsc, które bardzo lubię - m.in. tereny na wschód od Mławy i Warmię.

Pogoda była całkiem niezła. Na początku było upalnie, potem przeszedł front. Dopadła mnie jedna ulewa, inne przeszły bokami. Po przejściu frontu się ochłodziło. W nocy i potem jeszcze do przedpołudnia jechałem w zimowej czapce i komplecie ubrań jakie miałem ze sobą. Przez cały weekend mocno wiało. W sobotę jechałem pod wiatr, w niedzielę z wiatrem.

Wciąż nie zebrałem się, aby znaleźć odpowiednie siodło. Tym razem była masakra, jeszcze przed pierwszą setką ból tyłka był taki, że momentami ledwo wytrzymywałem. Na koniec miałem dwie rany (!) na pośladkach. Spodenek z wkładką też nie miałem.

Dawniej jeździłem w skórzanych butach turystycznych. Musiało zdrowo popadać, aby przemokły. Teraz jechałem w rowerowych SPD - po kilku kroplach deszczu miałem mokro w butach. Chyba wrócę do wypróbowanych rozwiązań.

Nie miałem wcześniej żadnego konkretnego planu. Sporo czasu zeszło mi na planowanie trasy i obsługę map po drodze.

Przy okazji takich przejazdów lubię sobie coś smacznego zjeść, napić się kawy, zjeść dobry deser. Tym razem też korzystałem, gdzie to tylko było możliwe.

Drogi o najgorszej nawierzchni trafiły mi się na Warmii, akurat w nocy. Momentami prawie stałem w miejscu. Wytelepało mnie, a szczególnie dotkliwie odczuł mój obolały tyłek.

Całkowity zmrok tam na północy nastał późno. Jeszcze grubo po godz. 22 jechałem bez świateł. Dla bezpieczeństwa miałem włączone migające lampki "pozycyjne", ale drogi nie trzeba było oświetlać. Wiele uroku dodawał wolno zapadający zmierzch na wąskich, krętych drogach, pośród pagórków i jezior. Rechot żab był tak głośny, że trudno było usłyszeć własne myśli. Lubię jazdę o zmierzchu i bardzo wczesnym świtem, kiedy jeszcze lub już coś widać, ale świat już lub jeszcze nie jest rozbudzony do pełnego życia.

W sumie, jak na tereny pozagórskie, zebrało się całkiem sporo podjazdów. 2841m to więcej niż wjechać z poziomu morza na Rysy. Zadziwiające jest jak ciśnieniowy wysokościomierz licznika precyzyjnie mierzy różnicę wysokości. W horyzoncie czasowym ponad 32 godzin, na poziomie prawie 3000m, pomimo przejścia frontu atmosferycznego i kilku burz i pomimo kilku kalibracji po drodze, łączna suma zjazdów zmierzona przez wysokościomierz wynosiła 2839m. To tylko 2 metry różnicy na dystansie ponad 600km!


Znowu nie starczyło mi czasu na zrobienie tego co bym chciał. Wyjechałem zbyt późno i bez planu. Niestety wcześniej nie miałem czasu ani sił na przygotowanie się. W piątek, po zrobieniu lekcji, spakowaniu i odwiezieniu dzieci, dotarłem do domu grubo po północy. Nie miałem już siły na zebranie się na wyjazd. Padałem na pysk ze zmęczenia i całotygodniowego niewyspania. Byłem w stanie się za to zabrać dopiero w sobotę rano. A zaraz po powrocie, kiedy chciałoby się odpocząć i przespać ... wsiadłem w samochód i pojechałem po dzieci. Ponad 150 km za kółkiem - niby to nic, ale po tylu godzinach na rowerze to dopiero była dla mnie masakra. Spać położyłem się znowu grubo po północy.

Gdybym miał więcej czasu do dyspozycji i gdybym mógł sobie pozwolić na ryzyko ewentualnego spóźnienia, w kilku miejscach inaczej poprowadziłbym trasę.

Mini-fotorelacja.

Wyjazd z Warszawy.


Dębe. W dzieciństwie przyjeżdżałem tu często rowerem, wałem z pobliskiego Nowego Dworu Mazowieckiego.


Tradycyjnie już przerwa na kawę w cukierni w Nasielsku. W drodze powrotnej, pomimo pośpiechu, też sobie nie odmówiłem.


Przyjemne z pożytecznym - czyli planowanie trasy na bieżąco. Akurat byłem cały przemoczony po ulewie.


Obwodnica Ciechanowa. Staram się unikać DDRów. Tutaj muszę przyznać, że całkiem przyzwoicie się jechało.


Starałem się jechać mało uczęszczanymi i bardzo lokalnymi drogami.


Nie było tablicy na wjeździe do warmińsko-mazurskiego.


Uwięziony w kanale Orzyc pod Janowem. 


Muszaki. Torów już nie ma. 


Miałem tędy jechać. Niestety szosa to nie terenówka. Pojechałem okrężną drogą przez Nidzicę.


Lidzbark Warmiński - punkt zwrotny.


Orneta.


Na wyjeździe z Ornety były znaki informujące o zamknięciu mostu na Pasłęce i objeździe. Pomyślałem, że jakoś się przebiję...


... ale na miejscu nie wyglądało to najlepiej...


Udało się przebić z poziomu rzeki. W tle stary most na nieistniejącej już dawno linii kolejowej.


Pasłęka.


No i są moje ulubione aleje wreszcie w świetle dziennym.


Aleja.


I jeszcze jedna aleja.


I jeszcze jedna. Lubię je.


W Olsztynku.


Na rozdrożu.


Tutaj dla odmiany nie było tablicy wjazdowej do mazowieckiego.


Są i moje ulubione wierzby. W ogóle uwielbiam krajobrazy na wschód od Mławy. Byłem tam wiele razy i lubię tam wracać.


Narew poniżej elektrowni w Dębem.


Wjazd do Warszawy. Po remoncie ulicy Marywilskiej powstało bardzo wygodne pobocze. Niestety zanika na wysokości skrzyżowań.


Na koniec jak zwykle pod Stadionem Narodowym.


621,84 km w czasie 24:21 netto.

Trasa:
Warszawa – Michałów Grabina – Rembelszczyzna – Kąty Węgierskie – Wola Aleksandra – Stanisławów Drugi – Michałów Reginów – Łajski – Poniatów – Dębe – Lorcin – Chrcynno – Nasielsk – Mazewo Włościańskie – Mazewo Dworskie – Świerkowo – Latonice – Nowe Miasto – Karolinowo – Gucin – Radziwie – Nowa Wieś – Dąbrowa – Ojrzeń – Rzeszotko – Młock – Gostomin – Kownaty Borowe – Kownaty Żędowe – Niechodzin – Ciechanów – Przążewo – Niestum – Szulmierz – Leśniewo Dolne – Grudusk – Wiksin – Rąbież Gruduski – Rzęgnowo – Szumsk – Dzierzgowo – Stegna – Brzozowo Dąbrówka – Brzozowo Nowe – Nowe Łączyno – Grzebsk – Nowa Wieś Wielka – Waśniewo Gwoździe – Waśniewo Pawełki – Bukowiec Wielki – Szczepkowo Borowe – Szczepkowo Gierwarty – Janowo – [d. granica Polska/Prusy Wschodnie] – Komorowo [d. Kamerau] – Zawady [d. Sawadden] – Grabówko – Muszaki [d. Muschaken] – Więckowo [d. Wientzkowe] – Módłki [d. Modlken] – Grzegórzki [d. Gregersdorf] – Nidzica [d. Neidenburg (Nibork)] – Napiwoda [d. Grünfliess] – Moczysko – Zimna Woda [d. Kaltenborn] – Nowe Borowe [d. Neu Borowen] – Jedwabno – Burdąg [d. Burdunge] – Narejty [d. Nareythen] – Pasym [d. Passenheim] – Grzegrzółki [d. Kukukswalde] – Rusek Wielki [d. Gr. Rauschken] – Rusek Mały [d. Kl. Rauschken] – Mycółka [d. Mietzelchen] – Sąpłaty [d. Samplatten] – Rumy [d. Rummy] – Leszno [d. Gr. Leschn] – Bartołty Wielkie [d. Gr. Bartelsdorf] – Klimkowo – Ramsowo [d. Ramsau] – Wipsowo [d. Wieps] – Kiersztanowo [d. Kirsdf. (Kierztanowo)] – Jeziorany Kolonie – Jeziorany [d. Seeburg] – Wójtówko [d. Voigtshof] – Ustnik [d. Lichtenhagen] – Modliny [d. Modlainen] – Żegoty [d. Siegfredswalde] – Klutajny [d. Klotainen] – Medyny [d. Medien] – Lidzbark Warmiński [d. Heilsbe (Licbark)] – Lauda [d. Lawden] – Ignalin [d. Reimerswalde] – Runowo [d. Raunau (Runów)] – Babiak [d. Frauendorf] – Grabniak – Miłkowo [d. Millenberg] – Mingajny [d. Migehnen (Migeny)] – Orneta [d. Wormditt] – Kol. Orneta – Głodówko [d. Karneyen] – Miłakowo [d. Liebstad (Libsztat)] – Lipówka [d. Lindenhof] – Książnik [d. Herzogswalde] – Boguchwały [d. Reichau] – Wilnowo [d. Willnau] – Ględy [d. Gallinden] – Gucin – Mostkowo [d. Brücken] – Łukta [d. Locken] – Spórka [d. Sporken] – Worliny [d. Worleinen] – Łęgucki Młyn – Łęguty [d. Vw. Langgut] – Podlejki [d. Podleiken] – Biesal [d. Biessellen (Bieża)] – Guzowy Młyn – Mańki [d. Manchengut] – Samagowo [d. Sabangen] – Ameryka – Olsztynek [d. Hohenstein] – droga techniczna przy S7 (Pawłowo [d. Paulsgu] – Waplewo [d. Waplitz] – Frąknowo [d. Frankenau] – Rączki [d. Rontzken] – Załuski [d. Saluske] – Litwinki [d. Littfinken]) – Nidzica [d. Neidenburg (Nibork)] – Piotrowice [d. Piotrowitz] – [d. granica Prusy Wschodnie/Polska] – Górowo Trząski – Nowa Wieś Dmochy – Krajewo Wielkie – Stare Połcie – Majki Zagroby – Pokrzywnica Kuce – Janowiec Kościelny – Miecznikowo Kołaki – Miecznikowo Cygany – Jabłonowo Dyby – Jabłonowo Maćkowięta – Jabłonowo Adamy – Turowo – Turówek – (Załęże) – Wieczfnia Kościelna – Pogorzel – Grzybowo – Windyki – Stara Sławogóra – Szydłówek – Szydłowo – Giednia – Sosinówka – Młodynin – Trzpioły – Jeże – Żmijewo Łabędy – Żmijewo Kościelne – (Konopki) – Rosochy – Piaski – Pniewo Wielkie – Pniewo Czeruchy – Pawłowo – Chruszczewo – Ciechanów – Mieszki Atle – Bieńki Karkuty – Gołotczyzna – SońskGąsocin – Kałęczyn – Bylice – Wyrzyki – Klukowo – Bruliny - Świerkowo – Mazewo Dworskie – Mazewo Włościańskie – Nasielsk – Chrcynno – Lorcin – Dębe – Poniatów – Łajski – Michałów Reginów – Michałów Reginów – Wola Aleksandra – Kąty Węgierskie – Rembelszczyzna – Michałów Grabina – Warszawa


- mapa wykorzystywana do nawigacji w terenie: Mapa topograficzna Polski 1:100.000 (wydanie turystyczne), Wojskowe Zakłady Kartograficzne, Warszawa; arkusze: Warszawa-Wschód (nr N-34-139/140; wydanie II; 2001), Wołomin (nr N-34-127/128; wydanie II; 2004), Legionowo (nr N-34-125/126; wydanie II; 2006), Ciechanów (nr N-34-113/114; wydanie I; 1995), Mława (nr N-34-101/102; wydanie I; 1995), Szczytno (nr N-34-89/90; wydanie III; 2006), Olsztyn (nr N-34-77/78; wydanie II; 2002), Bartoszyce (nr N-34-65/66; wydanie I; 1995).


- mapa archiwalna wykorzystywana w celach krajoznawczych (na terenie d. Prus Wschodnich): Mapa Taktyczna Polski 1:100 000, Wojskowy Instytut Geograficzny (WIG), Warszawa; arkusze: Janowo-Nibork (Neidenburg) (pas 35, słup 31; wyd. 1931), Passenheim (Pasym) (pas 34, słup 31; wyd. 1931), Ortelsburg (Szczytno) (pas 34, słup 32; wyd. 1927), Sensburg (Ządzbork) [ob. Mrągowo] (pas 33, słup 32; wyd. 1931), Allenstein (Olsztyn) (pas 33, słup 31; wyd. 1931), Heilsberg (Licbark) [ob. Lidzbark Warmiński] (pas 33, słup 32; wyd. 1930), Wormditt (Orneta) (pas 32, słup 30; wyd. 1931), Mohrungen (Morąg) (pas 33, słup 30; wyd. 1931), Ostróda (Osterode) (pas 34, słup 30; wyd. 1932), Uzdowo i Dąbrówno (Gilgenburg) (pas 35, słup 30; wyd. 1929).



2016/05/21 "To się lubi, co się ma"

Sobota, 21 maja 2016 · Komentarze(14)
Kategoria poza miastem, 500, relaks

Zazdroszczę wszystkim tym, którzy mogą swobodnie dysponować wolnym czasem i kiedy tylko nadarzą się sprzyjające warunki mogą po prostu wsiąść na rower i pojechać. Bycie wdowcem z dwójką małych dzieci jednak bardzo ogranicza możliwości wyjazdowe. Nawet jeżeli udałoby się świetnie zorganizować codzienne sprawy, pracę, szkołę, dom i wszystkie inne duperele, to i tak pozostaje w zasadzie tylko jeżdżenie do pracy oraz terenowe wycieczki z dziećmi (osoby z dziećmi zapraszam do współpracy ). Czasem ktoś się nade mną ulituje i zaoferuje pomoc zajmując się dziećmi, ale i wtedy trudno jest wybrać się na jakąś atrakcyjną trasę, bo po prostu brakuje już na to czasu i energii. Dzieci trzeba wyekwipować, odwieźć, odebrać o cywilizowanej porze i przygotować do kolejnego dnia w szkole. Odpadają więc od razu co fajniejsze trasy ze względu na czas i odległość. Nie da się skorzystać z optymalnych połączeń kolejowych, zaplanować powrót późną porą, wykorzystać sprzyjającą pogodę, itp. Po prostu żal. Nic więc dziwnego, że kiedy w ostatniej chwili dowiedziałem się, że mógłbym mieć wolny weekend, nie patrząc na zmęczenie, permanentne niewyspanie oraz nękające mnie od kilku dni przeziębienie postanowiłem skorzystać.

Piątkowy bardzo późny wieczór - w domu "sajgon", ale dzieci odwiezione i prawie dwa dni do dyspozycji. Tylko ... siły brak. Byłem tak zmęczony i niewyspany, że nie byłem w stanie ani się zebrać i spakować ani niczego zaplanować. Choć czułem czym to się skończy postanowiłem zostawić to na rano. Zresztą i tak nie pospałem bo tak mnie męczył kaszel i bolące gardło, że kilka razy budziłem się i próbowałem coś z tym zrobić. Posunąłem się nawet do wypicia mieszanki kurkumy i kardamonu z cytryną i miodem. Ale i to nie pomogło.

Ranek zgodnie z przewidywaniami przedłużył się bardzo. Za bardzo. Jakimś cudem się zebrałem, ale wciąż nie miałem planu, choćby zarysu trasy. W końcu panika zmarnowania wolnego weekendu była tak wielka, że po prostu rzuciłem okiem na prognozę pogody, wybrałem ćwiartkę Polski po której się pokręcę, zabrałem ze sobą kilkanaście map, i mając w planie "się zobaczy po drodze" o godzinie 10:10 wyszedłem z domu. DOPIERO o 10:10 - połowa dnia ZMARNOWANA!

Aby nie tracić więcej czasu postanowiłem z Warszawy wyjechać jak najprościej. Wybór padł na Górę Kalwarię. Dosyć już miałem jeżdżenia szosówką po żwirowym wale, pojechałem więc przez naokoło przez Wilanów w stronę Powsina. Nie znałem tej trasy, a nie chciało mi się montować mapnika i wyjmować map, pojechałem więc z nadzieją, że nad Wisłę trafię za innymi szosowcami. Nie pomyliłem się. Dzień był pogodny, więc okolica wyglądała jak trasa Wyścigu Pokoju. Zagadana przeze mnie para miłych szosowców wzięła mnie na koło i doprowadziła do asfaltowej trasy przy wale wiślanym. Tam się pożegnaliśmy, a ja poleciałem dobrze mi znaną trasą w kierunku Góry Kalwarii. Im dalej tym szosowców było mniej, na południe od Góry Kalwarii nie spotkałem już nikogo. Na podjeździe w Górze Kalwarii spotkałem Roberto.

Ponieważ byłem w niedoczasie, po zjedzeniu żurku w Górze Kalwarii dalej poleciałem na Pionki trasą znaną mi z niedawnego wyjazdu do Lwowa. W Pionkach, poirytowany brakiem miejsca do siedzenia na Orlenie skusiłem się na zapiekankę w budzie nieopodal stacji. I tak potrzebowałem chwili czasu na spojrzenie na mapy i wyznaczenie jakiegoś zgrubnego planu dalszej jazdy. Nigdy nie byłem w Sandomierzu, to znaczy byłem nie raz przejazdem w drodze na Ukrainę. Pomyślałem więc, że to niezła okazja na zajechanie na sandomierki rynek. Wybrałem jakieś składające się w mniejszą lub większą całość boczne drogi i ruszyłem. Najpierw na Czarnolas, potem miałem jechać na Kazimierz. Nie bardzo jednak miałem ochotę jechać główną drogą oraz później przebijać się przez Puławy. Chodziło mi po głowie, że w Kazimierzu jest prom przez Wisłę. Zajechałem więc od strony Janowca. Bardzo miłe miasteczko. Żałowałem, że jestem w trasie bo miło by się posiedziało przy piwie w jednej z knajpek.

Prom rzeczywiście był. Po krótkim oczekiwaniu udało się przeprawić (opłata 6 zł). Droga po wschodniej stronie Wisły nie jest asfaltowa. W Kazimierzu zjadłem tylko lody i się zmyłem. Kupa ludzi. Gdybym nie był sam to pewnie byłoby fajnie. Można by było w miłym towarzystwie posiedzieć, coś zjeść, napić się dobrej kawy. Samemu mi się po prostu nie chciało. W oko wpadła mi dziewczyna, która snuła się po kazimierskim rynku z wazonem pełnym róż na sprzedaż. Brakowało jednak romantycznych facetów chcących uszczęśliwić swoje ukochane kobiety.

Za Kazimierzem zaczęły się pagórki. Zaskoczony byłem tym, że jestem w stanie podjeżdżać te podjazdy na szosowym napędzie. W dół śmigało się bardzo przyjemnie. Udało mi się nawet przekroczyć 60 km/h. Dla takiego jak ja, początkującego użytkownika roweru szosowego to było spore wydarzenie.

Chciałem wykorzystać jak najwięcej dnia, tym bardziej, że wyjechałem tak późno, że wstyd mi było przed samym sobą. Gnałem więc na południe. Okolica rolnicza, a raczej sadownicza, jak dla mnie mało ciekawa. Miałem nadzieję, że dociągnę na raz do Sandomierza, ale jak spojrzałem na mapę to postanowiłem jednak zjeść coś po drodze. W Józefowie nad Wisłą trafiłem całkiem miłą pizzerię. Ledwo zmieściłem w siebie małą pizzę.

Dzień jest już długi. Do tego akurat była pełnia księżyca. Nic więc dziwnego, że jeszcze po godzinie 21 lampki używałem tylko w charakterze świateł pozycyjnych. W końcu jednak zrobiło się ciemno i trzeba było jechać na światłach. Na skraju jednej z wsi napotkałem patrol policji spisujący akurat miejscowego rowerzystę - czyżby akcja w stylu "trzeźwość na dwóch kółkach"? Odkąd zrobiło się ciepło, po zmroku po wioskach w zasadzie trudno znaleźć miejsce - sklep/przystanek bez grupy pijącej tam napoje wyskokowe. Po pewnej godzinie robi się głośno i czasem niezbyt przyjaźnie.

Sandomierz przyszło mi "zwiedzać" po zmroku. W sumie to dobrze, bo rynek miał dzięki temu bardzo fajny klimat. Ludzie siedzieli w knajpach, spacerowali. Tu znowu żałowałem, że jadę samotnie. Fajnie by było spędzić tu trochę czasu. Objechałem rynek. Nie było sensu samemu siadać w knajpie, pojechałem więc na dół na Orlen i tam przy dwóch dużych kawach zaplanowałem dalszy przebieg trasy. Żałowałem, że mam tak mało czasu, bo podobnie jak sandomierskiego, tak nie widziałem rynku zamojskiego, przejeżdżając obwodnicą tego miasta dziesiątki razy w drodze na Ukrainę. Niestety Zamość tym razem był poza moim zasięgiem czasowym.

Z Sandomierza wyruszyłem w noc. Zrobiło się zimno. Założyłem prawie wszystko na siebie, a i tak mną telepało. Niestety przeziębienie dawało mi coraz bardziej w kość. Od początku miałem problem z głębszym oddechem. Niemal co chwila wypluwałem z siebie masę jakiegoś zielonego, na zmianę z brązowym, gęstego syfu. Co jakiś czas trafiał się skrzep z krwią. Na początku się tym trochę przejąłem, ale później uznałem za typowe. Gardło bolało tak, jak bym próbował połknąć szkło lub gwoździe, bolały mnie zatoki i generalnie całe ciało. Kasłałem. Po zmroku doszło jeszcze to telepanie. No ale jakoś się jechało. Zimą przynajmniej nie ma tych wszystkich zarazków w powietrzu i można spokojnie śmigać. Ale to wszystko to i tak pikuś w porównaniu do bólu tyłka, który z każdym kilometrem kontaktu tej części ciała z siodłem, tylko się nasilał.

Świt zastał mnie gdzieś w rejonie Zachodniego Roztocza. Momentami było tam jak na pogórzu. Wzgórza poprzecinane dolinami, wiele podjazdów i zjazdów. Niestety drogi na Lubelszczyźnie są w tak tragicznym stanie, że w wielu miejscach po prostu trudno było w ogóle jechać, o zjazdach nie wspominając. Po prostu Ukraina w Polsce!

W sumie to nawet dobrze, że ten odcinek przyszło mi pokonywać w nocy. Sporo tam nabudowali DDRów i innych szlakopodobnych tworów - np. słynne GreenVelo - w nocy mogłem przynajmniej swobodnie ciąć drogą, za dnia pewnie by na mnie trąbili i koniecznie chcieli przekierować na drogę dla rowerów. o ewentualnym spotkaniu z policją nie wspominając.

Noc ciężko zniosłem, zaległości w śnie i zmęczenie przeziębieniem nie dodawały skrzydeł. Wręcz przeciwnie. W efekcie miałem żenujący czas i prędkość średnią. Do tego wszystkiego przyczynił się też niesprzyjający wiatr. W ogóle miałem wrażenie, że prognozy pogody pod tym względem nie sprawdziły się. Wiatr miał nie przeszkadzać, tymczasem, choć niezbyt silny, wiał tak, że stanowił dla mnie dodatkowe obciążenie. Zacząłem się nawet obawiać czy zdążę wrócić na czas. Podświadomie myślałem o sposobach ewentualnej ewakuacji komunikacją. No ale było jeszcze na tyle wcześnie, że myśli te postanowiłem odłożyć na później.

W międzyczasie podjadałem trochę słodkiego. Niestety słodkie w efekcie usypia. "Uratował" mnie Orlen w Wysokiem. Gorąca kanapka i duży kubek herbaty podniosły mnie na nogi. Niestety nie uratowały bolącego tyłka. Wlokłem się więc niezbyt szybko przez niezbyt przeze mnie lubianą Lubelszczyznę na północ. Bolący tyłek, niesprzyjający wiatr, dziurawe drogi i liczne podjazdy były jak kłody rzucane pod nogi. Do tego szybko zrobiło się upalnie. Termometr wskazywał ponad 30C - jak dla mnie to o 30 za dużo.

Lublin, Świdnik i Łęczną celowo minąłem bokiem. Nie miałem ochoty wbijać się w miasta. Gdybym miał więcej czasu to w ogóle trasę poprowadziłbym inaczej, ale robiło się coraz później, a ja niezbyt przybliżałem się do Warszawy. Nie mogłem już sobie pozwolić na zapuszczenie się w ciekawsze okolice. Minąłem Lubartów i mozolnie kręciłem na Warszawę. Największym moim zmartwieniem było tak ustawić tyłek względem siodełka aby bolało jak najmniej. Z każdym kilometrem żałowałem, że nie założyłem do szosówki skórzanego Brooksa. Naturalne materiały, takie jak skóra czy wełna sprawdzają mi się znacznie lepiej niż syntetyki.

Wieprz przekroczyłem pod Jeziorzanami. Panował tam prowincjonalny klimat sennego miasteczka - jak z dwudziestolecia międzywojennego. Ależ fajnie byłoby tam posiedzieć, wypić parę piw, popatrzeć na ludzi. Niestety ... czas już naglił.

Pięćsetka stuknęła pod Adamowem. Nigdy wcześniej nie jeździłem takich dystansów, a tu już kolejna z rzędu w tym roku. Dopóki sam nie spróbowałem wyobrażałem sobie, że to jest poważne wyzwanie, teraz wiem, że to jest po prostu tylko kwestia dłuższego czasu jazdy i trochę niewygód, za to satysfakcja z pokonania takiego dystansu jest spora. Żeby jeszcze mieć jakiś sensowny czas ... Z tej okazji zafundowałem sobie w nagrodę duże lody w tradycyjnej cukierni. Dowlokłem się do Krzywdy i tam coś się zmieniło. Może to wiatr zaczął zmieniać kierunek - sam nie wiem. Ale ani nie przestał mnie boleć tyłek, ani nagle nie ozdrowiałem, ani upał nie zelżał w swoim apogeum, jednak wstąpiły we mnie nowe siły. Chwyciłem kierownicę w dolnym chwycie i pomknąłem. Na liczniku przybywało kilometrów ale także rosła moja prędkość. Jakież było moje zdumienie, początkującego użytkownika roweru szosowego, kiedy mając za sobą ponad 500km niemal nieprzerwanie leciałem z prędkością 38-40 km/h. Odpuszczałem tylko na momenty, kiedy próbowałem zmienić pozycję tyłka w siodle. Krótki postój zrobiłem sobie dopiero na Orlenie w Stoczku Łukowskim. I tak musiałem zmienić arkusz mapy. Zjadłem wybornego Magnuma i popiłem podwójnym espresso. To znowu mnie rozbudziło i dodało mi sił. I dalej ... dolny chwyt ... momentami nawet zacząłem łapać o co chodzi w pedałowaniu w butach SPD. Kiedy tylko sobie o tym przypominałem moja prędkość rosła o 4-6 km/h.

Niestety wjazd do Warszawy szosówką,w niedzielne popołudnie do przyjemnych nie należy. Terenówką wbijam się w las i tyle mnie widzieli, szosą muszę się trzymać asfaltu. Wszystkie drogi zawalone. Duży ruch, koleiny, itp. Wykombinowałem dojazd do Siennicy, potem przebicie się do 50-ki, rundę po wioskach i wzdłuż Świdra do Wiązowny. Dalej jednak trzeba było jechać 17-ką. Dopóki do Zakrętu jest pobocze jedzie się nieźle, dalej jest mniej przyjemnie. Próbowałem ominąć ten odcinek przez Wesołą, ale skończyło się tylko generalnym wkurzeniem i powrotem na główną szosę.

Z trasy jestem mało zadowolony. Gdybym nie był przeziębiony, gdybym miał jakiś plan, przygotował się wcześniej, pewnie lepiej wykorzystałbym wolny czas. Sporo czasu wytraciłem po drodze na "walkę" z niezorganizowanym bagażem, na planowanie trasy, żonglowanie mapami. Cieszę się, że w ogóle mogłem się ruszyć, chociaż niedosyt pozostał. To była druga moja trasa na rowerze szosowym. W zasadzie pierwsza dłuższa w butach SPD, pierwszy raz w życiu jechałem w bieliźnie z wkładką. Największą dolegliwością okazał się ból tyłka od siodełka. Bolały mnie też dłonie od ściskania kierownicy. But SPD wygniótł mi boleśnie bok prawej stopy. Na koniec czułem się tak, że gdyby nie ból tyłka to w zasadzie mógłbym tak jechać i jechać. Nie czułem zmęczenia fizycznego, raczej znużenie z powodu niewyspania. I tak wolałbym dalej jechać niż wracać do codziennego kieratu.


Fotorelacja:
W drodze do Wisły pilotują mnie szosowcy.


Obowiązkowy żurek w Górze Kalwarii.


Przerwa na kawę w Warce.


Zapiekanka w Pionkach. Pora zaplanować dalszy przebieg trasy.


W Czarnolesie.


Lubelszczyzna.


Ruiny w Janowcu.


Prom Janowiec-Kazimierz Dolny.


Na rynku w Kazimierzu Dolnym.


Pizza - namiastka obiadu.


Świętokrzyskie - tym razem tylko na chwilę.


Towarzyszyła mi pełnia.


W Sandomierzu.


W Sandomierzu.


W Sandomierzu.


W Sandomierzu.


Dalsze plany.


Podkarpackie - też tylko na chwilę.


Znowu Lubelskie - kraina dziurawych dróg.


Równa droga na Lubelszczyźnie. To trzeba uwiecznić na fotografii.


Na skraju Roztocza.


Kalibracja wysokościomierza.


Dzikie przejście pod nową ekspresówką.


Podzamcze k/ Mełgwi.


Bystrzyca pod Bystrzycą.


W Lubartowie.


Wieprz.


Lody w nagrodę za kolejną w tym sezonie pięćsetkę.


Upał! Wolałbym o trzydzieści stopni mniej.


Łakomstwo!


Wreszcie Mazowieckie!


Prawie w domu. Jeszcze tylko kilkanaście kilometrów walki z samochodami.


629,68 km w czasie 24:31 netto (aż 33:05 brutto). 2437m podjazdów.


Trasa:
Warszawa – Powsin – Okrzeszyn – Obórki – Ciszyca – Gassy – Kopyty – Imielin – Piaski – Cieciszew – Dębówka – Podłęcze – Wólka Dworska – Góra Kalwaria – Coniew – Potycz – Konary – Magierowa Wola – Piaseczno – Warka – rz. Pilica - Czerwonka – Wyborów – Grabów nad Pilicą – Nw. Wola – Mariampol – Moniochy – Głowaczów – rz. Radomka – Lipy – Brzóza – Str. Brzóza – Ursynów – Cecylówka – Przejazd – Pionki – Suskowola – Kol. Suskowola – Patków Długi – Dąbrowa Las – Policzna – Zakościół – Czarnolas – Wygoda Stara – Chechły – Helenów – Polesie Mł. - Wólka Łagowska – Łagów – Mszadla Stara – Kulczyn – Przyłęk – Szlachecki Las – Rudki – Janowice – Janowiec – rz. Wisła – Kazimierz Dolny – Dobre – Wilków – Urządków – Szczekarków – Majdany – Las Dębowy – Zakrzów – Braciejowice – Janiszów – Kamień – Kamień Kol. - Piotrawin – Kaliszany Kol. - Str. Kaliszany – Łopoczno – Kolczyn – Józefów – Basonia – Wałowice – Wałowice Kol. - Popów – Bliskowice – Świeciechów – Rachów – Annopol – rz. Wisła – Maruszów – Linów – Zawichost – Winiary – Winiarki – Słupcza – Dwikozy – Rzeczyca Mokra – Gierlachów – Sandomierz – rz. Wisła – Trześń – Zalesie Gorzyckie – Gorzyce – Pączek Gorzycki – Pasternik – Wólka Skowierska – Skowierzyn – rz. San – Radomyśl nad Sanem – Żabno - Wola Rzeczycka – Dąbrowa Rzeczycka – Lipa – Zaklików – Majdan Łysakowski – Brzeziny – Stojeszyn II – Słupie – Modliborzyce – Zamek – Wolica Kol. - Wolica II – Wierzchowiska I – Wierzchowiska II – Pasieka – Błażek – Batorz – Wólka Batorska – Ponikwy – Wólka Ponikiewska – Targowisko – Biskupie – Dragany – Wysokie – Józefin – Giełczew I – Giełczew Doły – Radomirka – Krzczonów II – Borzęcin – Krzczonów – Olszanka – Chmiel II – Majdanek Kozicki – Marysin – Kawęczyn – Bystrzejowice A – Wierzchowiska II – Mełgiew – Łuszczów II – Łuszczów I – rz. Bystrzyca – Bystrzyca – Kol. Charlęż – Jawidz – Rokitno – Wólka Rokicka – Baranówka – Trzciniec – Łucka Kol. - Lubartów – Skrobów Kol. - Siedliska – Kozłówka – Kamionka – Kierzkówka – Rudno – Michów – Mejznerzyn – Anielówka – Drewnik – rz. Wieprz – Jeziorzany – Przytoczno – Krzówka – Ernestynów – Konorzatka – Czarna – Adamów – Kol. Dębowica – Krzywda – Radoryż Kościelny Kol. - Str. Patok – Fiukówka – Osiny – Wnętrzne – Aleksandrów – Turzec – Stoczek Łukowski – rz. Świder – Zgórznica – Kołodziąż – Seroczyn – rz. Świder – Żebraczka – Oleksianka – Roztanki – Latowicz – rz. Świder – Wielgolas – Żaków – Str. Wieś – Str. Siennica – Siennica – Pogorzel – Nw. Pogorzel – Grzebowilk – Teresin – Rudzienko – Grębiszew – Dobrzyniec – Bolesławów – Glinianka – Lipowo – Malcanów – Dziechciniec – Pęclin – Wiązowna Kościelna – Wiązowna – Góraszka – Majdan – Zakręt - Warszawa

Mapa topograficzna Polski 1:100.000 (wydanie turystyczne), Wojskowe Zakłady Kartograficzne, Warszawa; arkusze: Warszawa-Wschód (nr N-34-139/140; wydanie III; 2001), Góra Kalwaria (nr M-34-7/8; wydanie I; 1997), Radom (nr M-34-19/20; wydanie I; 1996), Starachowice (nr M-34-31/32; wydanie I; 1998), Ostrowiec Świętokrzyski (nr M-34-43/44; wydanie I; 1999), Tarnobrzeg (nr M-34-55/56; wydanie I; 1993), Stalowa Wola (nr M-34-57/58; wydanie I; 1997), Kraśnik (nr M-34-45/46; wydanie I; 1999), Lublin (nr M-34-33/34; wydanie I; 1999), Lubartów (nr M-34-21/22; wydanie I; 1997), Łuków (nr M-34-9/10; wydanie I; 1997).