Dzięki moim przyjaciołom, którzy zaopiekowali się dziećmi, miałem wolny weekend. Korzystając z okazji wybrałem się pokręcić się trochę rowerem po bliższej i dalszej okolicy. Kierunek starałem się dostosować do prognozy pogody, tak, aby nie walczyć z wiatrem. Niestety prognoza nie do końca się sprawdziła i część trasy przyszło pokonać w deszczu i przy niesprzyjającym wietrze.
Jechało mi się bardzo przyjemnie. Gdybym miał więcej czasu, bez problemu mógłbym jechać dalej. Świetnie sprawdził się dopiero co złożony rower. W drodze powrotnej podjechałem po dzieci, oczywiście rowerem.
Warszawa - wyjazd 05-03-2016 ok. 8:50 Poznań - przyjazd 06-03-2016 ok. 3:15 (361,50 km, 14:39:32) Toruń - przyjazd 06-03-2016 ok. 14:30 (538,47 km, 23:12:08) Sochaczew - wyjazd 06-03-2016 ok. 19:20 Teresin - przyjazd 06-03-2016 ok. 19:50 (554,12 km, 23:52:03)
Co do popkornu i tej dzieciniady to niestety prawda. Kolejna gownoburza, serial brazylijski i romanse w polskim internecie. Wilk najpierw wywleka na forum publiczne prywatne sprawy kota i jej meza, a pozniej daje piekne przyklady taktu i wyczucia z ktorego jest znany w internecie. Co teraz bedzie? Kolejna szarpanina slowna znad klawiatury? A moze wycofanie sie z zycia internetowego? Ludzie chyba zatracili postrzeganie roznicy pomiedzy realem a wirtualem. Przeciez te wasze podloty, romanse, klotnie, sprzeczki itp sa widoczne dla kazdej osoby majacej wifi. Big Brother normalnie. Ty tez wilku nie wspominales z kim w kwietniu jezdziles... zejdz z innych.
> Niesamowite; patrząc na fotografię i patrząc na ten rower, nie przypuszczałbym, że Ktoś przejechał ponad 500km.
Też tak myślałem dopóki sam nie wsiadłem i ... po prostu nie pojechałem. Po doświadczeniach pieszych i narciarskich górskich oraz rowerowych terenowych na szosie jedynym ograniczeniem wydaje się być czas i własne chęci.
> To jest kunszt Podróżnika, to widać i czuć
Dziękuję za miłe i pełne uznania słowa, ale są trochę na wyrost i stawiają mnie w niezręcznej sytuacji.
> Działalność Klubiku Karpackiego jest mocno, mocno inspirująca
Zapraszam do współpracy - Razem możemy zrobić to, o co w pojedynkę nawet się nie pokusimy. Razem łatwiej, taniej i bezpieczniej. Razem raźniej!
Niesamowite; patrząc na fotografię i patrząc na ten rower, nie przypuszczałbym, że Ktoś przejechał ponad 500km. To jest kunszt Podróżnika, to widać i czuć- Pozdr.G. PS. Działalność Klubiku Karpackiego jest mocno, mocno inspirująca
Wilku, co prawda, jako podstarzały, zniewieściały zwolennik feminizmu regularnie czytuję Focha to muszę szczerze przyznać, że z takim klasycznym fochem jak Twój, ostatni raz spotkałem się chyba w późnej podstawówce.
... a poza tym, muszę przyznać rację Wilkowi - przyjemnie jest pyknąć sobie te parę stówek szosą. Daje to pewną satysfakcję, tym bardziej w moim zaawansowanym już nieco wieku.
Nie jest moim celem umniejszanie niczyich osiągnięć. Wiadomo, że dla kogoś kto dzisiaj przejedzie 100km, to, że jutro przejedzie 200km będzie jego osobistym wyczynem.
Chodziło mi tylko o to, że obiektywnie rzecz biorąc przejechanie 500 km, rowerem, po szosie i w przeciętnym czasie, dla osoby regularnie jeżdżącej rowerem, nie jest czymś bardzo wymagającym.
Wilk w ostatnich latach wielokrotnie używał argumentu, że szosa na długim dystansie jest wymagająca w stosunku do znacznie krótszych wycieczek w terenie. No więc wziąłem i sprawdziłem na własnej skórze i doszedłem do wniosku, że akurat w moim przypadku wcale tak nie jest.
Z powodu ograniczonego czasu jaki mam do dyspozycji na rower, w ostatnim czasie łatwiej mi jest wyskoczyć na dłuższy wyjazd szosą niż w teren bo odpada konieczność podróżowania do miejsc, gdzie teren jest dla mnie interesujący. Miałem więc okazję do zdobycia nowych dla mnie doświadczeń i przekonałem się, że te długie dystanse na szosie nie są takie mordercze, jak to wynika z wielu opisów dostępnych w sieci.
Nie chcę się wcinać między wódkę a zakąskę, ale wydaje mi się, że dystans 500km w takich warunkach to nie lada wyczyn, ja 100km bym nie zrobił, a nie zaliczam się do mięczaków. Wydaje mi się też, że rower nie ma dużego znaczenia. Wiadomo im lepszy tym łatwiej się jedzie, ale na takich dystansach działa już głowa a nie nogi i sprzęt. Ja rok przygotowuje się do dystansu 400km, który i tak robić będę latem, bo teraz nie ma szans. Nie zmienia to faktu, że Wasze wyjazdy (wszystkich) strasznie mnie motywują. Ale z drugiej strony niefajnie jest pisać, że wyczyn kogoś innego, nieważne jaki by to nie był dystans to pikuś...
A co do mojego pytania - oczywiście znałem na nie odpowiedź, więc interesowała mnie nie sama odpowiedź, tylko Twoja reakcja. Dlatego właśnie to pytanie zadałem na Twoim blogu, nie Kota. I dowiedziałem się tego co chciałem wiedzieć - i po tym kończę dobrze 10-letnią sieciową znajomość z Twoją osobą, nigdy więcej już mnie na swoim blogu nie zobaczysz.
Co do tego jaki to lajcik - to komu innemu wstawiaj te bajeczki, za długo Cię znam z sieci i wiem, że to tylko taka Twoja stała poza. Swego czasu moje wejście z rowerem na Bystrą w śniegu uznałeś za lajcik, a była to jedna z najcięższych przepraw jakie w życiu zaliczyłem, ledwo żywi na szczyt z kolega dotarliśmy, a obaj do mięczaków się nie zaliczamy.
Stosując Twoje stopniowanie trudności to za coś trudnego to wygraną w Tour de France można by uznać, a pewnie też nie bardzo, bo przecież zawodnicy mają regenerację na pełnym wypasie ;). Tak więc zmień trochę tę pozę - bo to portal rowerowy i niewielu jest tak naiwnych co łykną taką narrację
Wilku, odniosłem wrażenie, że albo masz mnie za skończonego idiotę, albo wierzysz w swoje wybitne zdolności detektywistyczne tak samo jak w to, że 500km na szosie to jakiś szczególny wyczyn. Gdybym rzeczywiście chciał coś ukryć, to na pewno nigdy byś się o tym nie dowiedział :-)
> Nie chcesz odpowiedzieć - napisz że nie chcesz i koniec sprawy. A nie kołujesz i piszesz mi że Kot wolno jechała
Jakie pytanie, taka odpowiedź.
> wstawiasz wykłady w których jesteś szczery jak w tekstach, że 500km na szosie jest proste.
Bo to prawda. 500km na szosie, tym bardziej po płaskim, kiedy czas przejazdu nie gra roli (czyli nie jest to wyścig) to jest lajcik. Każdy, kto tylko nie wbije sobie do głowy, że to nie wiadomo jaki wysiłek, wsiądzie na rower i przejedzie. No to i ja wsiadłem i pojechałem i to wcale nie na lekko, nie na szosowym i wylajtowanym sprzęcie, nie w idealnych warunkach (zimno, krótki dzień, nie zawsze sprzyjający wiatr, odcinki lekkiego terenu, opady). Nie odczułem żadnych szczególnych wymagań. Mam porównanie i np. wycieczki weekendowe z małymi dziećmi uważam za bardziej męczące i wymagające, podobnie wycieczki piesze/narciarskie górskie czy rowerowe terenowe, gdzie pokonuje się "tylko" 100-200km.
Zadałem Ci proste pytanie - dlaczego ukryłeś fakt, że jechaliście razem? Nie chcesz odpowiedzieć - napisz że nie chcesz i koniec sprawy. A nie kołujesz i piszesz mi że Kot wolno jechała, albo wstawiasz wykłady w których jesteś szczery jak w tekstach, że 500km na szosie jest proste.
To co napisałeś mógłbym odebrać jak atak ad personam i nadużycie gościnności na moim blogu. Ale w Twojej wypowiedzi odczułem ogromny ładunek emocjonalny. Czuję, że coś Cię gryzie, że nie możesz sobie z tym poradzić.
Nie jestem zbyt długo na BS, ale z tego co się zorientowałem, to nie ma tu jakichś sztywnych zasad i każdy sam decyduje o formie swoich relacji. Jako gospodarz tego bloga, prosiłbym moich gości o nienadużywanie gościnności i o zachowanie pewnej elementarnej kultury. Wierzę, że ludziom kulturalnym nie trzeba o tym przypominać, z tym większym zażenowaniem przychodzi mi pisać te słowa.
Jeżeli mógłbym coś doradzić, to moim zdaniem, rozwiązywanie prywatnych problemów na forum publicznym to kiepski pomysł. Podobnie mieszanie do tych spraw osób trzecich.
Chyba jednak ciekawe, skoro dymałeś pod Poznań 300km, dlatego się zastanawiam dlaczego oboje nie raczyliście o tym wspomnieć, a to chyba normalne, że się wspomina z kim się jedzie.
@gustav U mnie z planowaniem jest słabo. Jestem sam z dwójką dzieci i na taki dłuższy wyjazd mogę jechać tylko wtedy, kiedy ktoś się nade mną ulituje i na czas wyjazdu zaopiekuje się dziećmi. Nie często mam taką możliwość. Poza tym, jak się zrobi cieplej to w zasadzie większość moich wyjazdów będzie właśnie z dziećmi i to w terenie. Te szosowe przejażdżki w porównaniu z terenowymi wycieczkami z dziećmi to jest prawdziwy ''lajcik".
Dobrze powiedziane - wszystko siedzi w głowie. Jak znów weekendowo będziesz robił pół tysiaka gdzieś w okolice Beskidów, Katowic, Rybnika ;D to tam daj znać hehe. Też bym coś większego machnął, i o ile sama temperatura ok. 0-5 to tam ujdzie podczas samej jazdy, to samo wychłodzone jedzenie i picie mnie najbardziej wykańcza - przez to już se odpuściłem większe zimnawe wypady...
@ limit Na razie tylko w styczniu udało mi się przejechać najdłuższy dystans na BS (pamiętajmy, że BS to tylko malutka część rowerowego światka - jadąc do pracy spotykam chyba więcej rowerzystów niż jest wpisów na BS w skali całego dnia i całej Polski). Pozwoliła mi na to sprzyjająca pogoda, która skutecznie odstraszyła innych.
Myślę, że jak się zrobi cieplej, suszej i dzień będzie dłuższy to rasowi lajkrowcy i szosowcy wyjdą na świeże powietrze i taki rowerowy leszcz jak ja nie będzie miał szans na najdłuższe dystanse na BS - więc obaw raczej nie ma.
A ja się znowu powtórzę. 500km to jest dużo. Ale też zgodzę się ze stwierdzeniem, że wszystko tkwi w głowie. Na dużych dystansach znużenie jest chyba największym wrogiem. Czy już każdy miesiąc w kategorii najdłuższa wycieczka będzie należał do Ciebie? ;-) Albo napisz od razu ile trzeba zrobić, żeby Cię przebić. Żeby się nie szarpać bez sensu :-] Wymiatasz masakrycznie!
To się tylko tak wydaje, że 500 km to dużo. Wszystko tkwi w głowie, grunt to nie myśleć za dużo o tym ile jest do przejechania, tylko po prosto jechać sobie.
Jest tak samo jak przy krótszych dystansach, potrzeba tylko odpowiednio więcej czasu.
Pięciuset kilometrowy spacerek. Czytam i nie dowierzam :) Mocny z Ciebie zawodnik :) Następnym razem gdy będziesz w Poznaniu zapraszam do siebie na poczęstunek, z chęcią poznam Cię osobiście :)
@ wilk Wilku, nie ma mowy o ciśnieniu. To była przejażdżka, spacerek. Dużo lepiej mi się jechało niż w lutym ze Szklarskiej do Kołobrzegu. Pewnie dlatego, że teren płaski, nie brałem ze sobą pełnego biwaku no i Scott to jest jednak porządna "stalówka" :-)
Sam się zdziwiłem w jak dobrej byłem formie po, i plułem sobie w brodę, że nie miałem jeszcze odrobiny czasu. Mogłem jeszcze jechać i jechać. Sobota była pochmurna ale sucha, czasem wiatr pomagał, ale sporo odcinków jechałem przy bocznym wietrze. Niedziela to był dzień pod wiatr i w deszczu ale zbytnio mi to nie przeszkadzało, nawet się nie przebierałem w p. deszczowe ciuchy.
Niestety późno wyjechałem z W-wy, bo aby móc w ogóle pojechać to w piątek wieczorem musiałem odwieźć dzieci pod W-wę, tam zostawić samochód i w środku nocy z piątku na sobotę wracać rowerem pod wiatr do domu. Podobnie w niedzielę, musiałem w miarę wcześnie odebrać dzieci no i w efekcie na jeżdżenie rowerem było (jak zwykle) mniej czasu niż by się chciało.
Ale i tak jestem szczęśliwy i bardzo wdzięczny moim przyjaciołom, że dzięki nim, mogłem sobie troszkę podłoić.
Pablo dalej ciśnie, aż strach pomyśleć co będzie jak w końcu tego Ronina dosiądziesz! ;) I jeszcze taka uwaga do opisu trasy. Taki opis w postaci dziesiątek małych miejscowości - jest zupełnie niezjadliwy. Warto sobie założyć konto na Ride with GPS i tam robić mapki. Nie musisz mieć GPS, w zakładce "Plan" możesz ręcznie wyklikać trasę, to jest dużo bardziej przejrzyste niż słowny opis. Z GPS jest o tyle łatwiej, że wrzucasz ślad i nie musisz nić rysować, ale efekt w postaci mapki w obu wypadkach będzie taki sam.