Trafił mi się wolny weekend, a wraz z kupą wolnego czasu problem wyboru, jak ten czas spożytkować.
Padło na Maraton Podróżnika. Baza niedaleko, trasa całkiem fajna, logistycznie prosta sprawa, a przy okazji możliwość poznania paru osób z forum.
W nocy z piątku na sobotę szybkie pakowanie, szykowanie roweru, prowiantu, itp. - skończyło się koło północy. W sobotę przed piątą rano pobudka, śniadanie i po szóstej mogłem wyruszyć w drogę.
Do Warki dotarłem przed dziewiątą. Na trasę maratonu wyruszyłem dokładnie o 9:06. Na metę dotarłem w niedzielę o 10:12 (czas brutto 25h06'). Po krótkim odpoczynku pojechałem do Warszawy. Po drodze złapała mnie jeszcze poważna ulewa.
Jechało mi się nadspodziewanie dobrze. Pierwsze pięćset kilometrów osiągnąłem w czasie 21h40' (brutto). Zwykle zajmowało mi to znacznie więcej czasu z uwagi na liczne postoje dla przyjemności. Niewielki kryzys senności pojawił się po świcie, ale po krótkim czasie odzyskałem świeżość. Nawet tyłek nie bolał tak bardzo jak zwykle.
Pozdrowienia dla wszystkich, z którymi miałem okazję na chwilę spotkać się po drodze.
Komentarze (6)
Urwał mi się film :P, pewnie z całego wrażenia że przejechałam ten maraton
W ogóle tego nie pamiętam :((( . Pamiętam że jak dojechałam do mety, kupiłam sobie piwko i jakieś jedzonko. Potem długo rozmawiałam z synem przez telefon, i pojawił się mąż.
Wiesz Kasia - bo ja jestem "z twarzy podobny zupełnie do nikogo" :-)
Uspokoję Cię, zamieniliśmy parę słów i po drodze i na mecie. No ale jak już kontrolnie zapowiedziałaś, że za chwilę maż po Ciebie przyjedzie to ostatkiem sił, przez burze i ulewy, oddaliłem się czym prędzej do Warszawy :-)
W Gassach, pomiędzy świeżutkimi i wyglansowanymi szosowcami, byłem jak partyzant wracający z wojny. Ale jak lunęło, oni byli jak zmokłe kury, ja ... jechałem sobie spokojnie dalej :-)