Wpisy archiwalne w kategorii

poza miastem

Dystans całkowity:19708.18 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:1026:23
Średnia prędkość:19.20 km/h
Liczba aktywności:148
Średnio na aktywność:133.16 km i 6h 56m
Więcej statystyk

2016/11/26 "Bez znieczulenia"

Sobota, 26 listopada 2016 · Komentarze(32)
Kategoria 500, poza miastem, relaks
Trasa:
Warszawa - Blizne Łaszczyńskiego - Blizne Jasińskiego - Latchorzew - Nowe Babice - Stare Babice - Zielonki Wieś - Zielonki Nowe - Wojcieszyn - Borzęcin Duży - Wyględy - Zaborów - Zaborówek - Leszno - Wilków - Wilkowa Wieś - Wiejca - Kampinos - Komorów - Łazy - Wola Pasikońska - Strzyżew - Żelazowa Wola - Chodakówek - (Sochaczew) - Konary - Brochów Kol. - Tułowice - Wilcze Tułowice - Śladów - Nw. Wieś - Kamion - (Wyszogród) - Wilczkowo - Ciućkowo - Węgrzynowo - Niździn - Mł. Wieś - Cybulin - Bodzanów - Mąkolin - Dobra - Bulkowo - Nadułki - Nw. Wieś - Piączyn - Rogowo - Krawięczyn - Góra - Złotopole - Gralewo - Strożęcin - Raciąż - Pólka-Raciąż - Krzeczanowo - Gradzanowo Kościelne - Bębnowo - Radzanów - Wróblewo - Liberadz - Miączyn Mały - Doziny - Bogurzyn - Podkrajewo - Wojnówka - Wiśniewko - Mława - Szydłowo - Nosarzewo Borowe - Kluszewo - Grudusk - Wiśniewo - Żebry Kordy - Czernice Borowe - Chojnowo - Obrębiec - Klewki - Przasnysz - Karwacz - Wyrąb Karwacki - Rogowo - Kuchny - Łazy - Nowy Krasnosielc - Krasnosielc - Biernaty - Amelin - Ruzieck - Zabiele Wlk. - Grabnik - Nowa Wieś - Żebry-Chudek - Drężewo - Ostrołęka - Rzekuń - Zamość - Troszyn - Chrzczony - Chrostowo - Piski - Tyszki-Nadbory - Gostery - Andrzejki - Kaczynek - Głębocz Wlk. - Szumowo - Srebrna - Łętownica - Przeździecko-Grzymki - Zaręby-Warchoły - Zaręby-Bolędy - Czyżew-Sutki - Czyżew-Osada - Brulino-Koski - Szulborze-Kozy - Warsze Wielkie - Strękowo - Łęg Nurski - Przewóz Nurski - Ceranów - Olszew - Kosów Lacki - Telaki - Dybów - Skibniew-Podawce - Kostki - Emilianów - Nw. Wieś - Łubianki - Sokołów Podlaski - Karlusin - Bachorza - Repki - Skrzeszew - Frankopol - Tonkiele - Wólka Zamkowa - Drohiczyn - Zajęczniki - Klekotowo - Słochy Annopolskie - (Siemiatycze) - Turna Mała - Kózki - Chlebczyn - Sarnaki - Chybów - Hołowczyce Stare - Hołowczyce Nowe - Horoszki Duże - Horoszki Małe - Konstantynów - Nowy Pawłów - Stary Pawłów - Janów Podlaski - WIerchliś - Błonie - Zaczopki - (Pratulin) - Bohukały - Krzyczew - Neple - Łobaczew Duży - Terespol

Czas brutto: 26h25 (12:20 (26-11-2016) -14:45 (27-11-2016))
Suma przewyższeń (wg wskazań licznika): +1633m, -1487m


Relacja:
Już dawno nie miałem możliwości wybrać się na rower, choćby przez parę godzin nie będąc zmuszonym do niemal ciągłego spoglądania na zegarek by zdążyć wrócić na czas po dzieci. Biorąc pod uwagę potencjalne awarie i niespodziewane sytuacje, nie ma przy takim ograniczeniu praktycznie żadnej możliwości wybrać się gdzieś dalej w fajne miejsce, albo oprzeć wyjazdu o komunikację publiczną. Choćby i pod miasto. W zasadzie kursowałem tylko po mieście, zwykle na trasie dom-praca-dom.

Ale, niczym jak tej przysłowiowej ślepej kurze ziarno, i mnie trafił się wolny weekend. Przyjaciele postanowili zrobić przyjemność dzieciom i zaprosili je na weekend do siebie, tym samym obdarowując i mnie sporą dawką wolnego czasu. O mały włos bym ten podarunek zmarnował, bo po całym tygodniu zabrakło mi sił na zebranie się do kupy i przygotowanie się do wyjazdu. Na szczęście w końcu się ogarnąłem, ale zamiast wyjechać w piątek wieczorem lub chociaż bladym świtem w sobotę, wyjechałem dopiero w sobotnie południe. Sporo przez to straciłem. Wiele też straciłem i przez to, że spakowałem się chaotycznie i na szybko i że nie miałem żadnego konkretnego planu. Musiałem improwizować po drodze, co z braku czasu i późnej pory, nie pozwoliło mi na zapuszczenie się w ciekawsze okolice.

Pogoda w sobotę w Warszawie była dobra. Mgły się wcześnie rozeszły i zrobiło się słonecznie i - jak na tę porę roku - ciepło, tylko bardzo wietrznie. Kiedy w końcu wyjechałem, najpierw czekało mnie przedarcie się na przeciwległy koniec miasta, w czym sporo czasu zajęło mi przebijanie się przez plac budowy metra, w który właśnie została zmieniona ulica Górczewska. W międzyczasie mnóstwo czerwonych świateł, dróg rowerowych, samochodów z kierowcami ślepymi na zbliżający się i teoretycznie mający pierwszeństwo rower. Długo można by o tym pisać - ważne, że wreszcie znalazłem się pod miastem. Można by powiedzieć "z deszczu pod rynnę" - ruch spory, wąsko, a na dodatek wzdłuż drogi, co jakiś czas, wyznakowane tzw. ciągi pieszo-rowerowe, które musiałem po prostu olać bo nie sposób byłoby jechać korzystając z tej wspaniałej infrastruktury. Iluż to kierowców z tej okazji raczyło mnie otrąbić - to zapewne byli Ci, którzy sami są bez wszelkiej drogowej winy. Co ciekawe, patrolująca drogę policja nawet na mnie z tej okazji nie zatrąbiła. I tak, w atmosferze sobotniego popołudnia oddalałem się od Warszawy w kierunku zachodnim. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że stosunkowo silny, momentami porywisty wiatr, wiał akurat w przeciwną stronę.

Z każdym kilometrem na drodze robiło się luźniej. I gdyby nie wiatr i coraz bardziej zgrabiałe z zimna dłonie, jechałoby się całkiem przyjemnie. Na przedmieściach Sochaczewa odbiłem na północ, niestety wiatr, choć boczny, nadal przeszkadzał. Jeszcze przed przekroczeniem Wisły pod Wyszogrodem zrobiło się ciemno i zimno. Temperatura spadła lekko poniżej zera, ale silny wiatr wiejący w twarz potęgował uczucie zimna. Na 62-ce w kierunku Płocka panował spory ruch. Na szczęście nie dane mi było długo jechać tą drogą. W Wilczkowie zapuściłem się w podpłocki interior. Żałowałem, że jadę po zmroku bo lubię te okolice, a rzadko mam możliwość się tam wybrać. Jakość nawierzchni w wielu miejscach osiągnęła poziom ukraiński, a nawet podlubelski co w połączeniu z niewielką szerokością wielu tamtejszych dróg i sporym, niepewnym, wieczorno-sobotnim ruchem zmuszało do większej uwagi. Pierwsza setka wybiła pod Bodzanowem i to akurat kiedy przejeżdżałem koło Orlenu. No to wpadłem na kawę. Niestety nie było nawet gdzie usiąść. Szybko wypiłem kawę i pojechałem dalej. Jechało się znośnie, tylko wiatr trochę przeszkadzał.

Pod Raciążem pomyślałem, że warto by coś zjeść. Niestety nie znalazłem na szybko żadnej pizzerii, bo o innym przybytku w rzeczywistości współczesnej Polski powiatowej nawet nie zamarzyłem. Były co prawda otwarte dwa kebaby, ale nie miałem ochoty podczas posiłku, po raz nie wiem już który odpowiadać miejscowym pijaczkom, że nie mam fajek bo nie palę. No to pojechałem dalej.

Przed Mławą zaczęło padać. Wkurzyłem się bo według prognoz pogody miało zacząć padać dopiero w niedzielę przed południem. Ni to deszcz, ni to śnieg. W pamięci miałem, jak w lutym, kiedy jechałem z Bydgoszczy do Białegostoku, obfite nocne opady śniegu pod Mławą i ślizgawica, która wtedy w jednej chwili pojawiła się na drogach, niemal nie zmusiły mnie do zaprzestania jazdy. Tym razem tylko szybko zmokłem i od góry i od dołu bo błotników oczywiście nie miałem zamontowanych.

W Mławie mam fajną miejscówkę na dobre jedzenie, ale ... nie o tak późnej porze. Objechałem miasto w poszukiwaniu czegoś do żarcia. W pizzerii nie było miejsc, pozostał ... kebab. Pomimo bariery językowej udało mi się zamówić kebab z makaronem i sałatką. Szybko zjadłem i trzeba było wyjść na lodowaty wiatr. Wciąż padało. Odbiłem na wschód na Przasnysz. Na wylocie z Mławy zrobiłem jeszcze zakupy. W sklepie spotkałem dwóch policjantów patrolujących drogę w cywilnym samochodzie, którzy też zajechali kupić sobie coś do picia - szczerze mi współczuli, ale pytanie "a dokąd tym rowerkiem" chyba z zawodowej ciekawości musiało paść.

Jadąc na wschód wreszcie miałem kawałek z wiatrem. Mimo to na odcinkach gdzie droga choć trochę zmieniała swój kierunek było ciężko. Boczny porywisty wiatr mocno napierał z różnych kierunków. Droga do Przasnysza szybko minęła. W samym mieście, walcząc z wiatrem podjechałem na rogatki na Orlen na kawę. Pamiętałem z wcześniejszych przejazdów, że jest tam wygodna sofka, na której można usiąść przy kawie. Z Przasnysza pojechałem drogą na Ostrołękę. Tu też poszło szybko i sprawnie. Przejeżdżałem przez Ostrołękę kila razy, ale chyba po raz pierwszy dotarłem do czegoś w rodzaju centrum. Na pierwszy rzut oka wyglądało fajnie. W Ostrołęce, ku mojemu zaskoczeniu, kwitło nocne życie rozrywkowe, a główny ruch na ulicach powodowały taksówki. Za Ostrołęką znowu zmieniłem kierunek jazdy, tym razem na południe co od razu poczułem. Na jakiś czas zjechałem z główniejszych dróg. Na tym odcinku sporo czasu pochłonęła mi nawigacja za pomocą papierowych map. Poza ciemnością, skutecznie przeszkadzał wiatr oraz opad, który odpuszczał tylko na krótkie chwile. Wziąłem ze sobą "setki", ale eksperymentalnie dużą część trasy nawigowałem na przyzwoitej "samochodówce". Jednak na wiejskich, pozbawionych drogowskazów drogach, w środku nocy trzeba było przejść na klasyczną nawigację przy użyciu dokładniejszej mapy, a miejscami także i kompasu. Trafił mi się nawet piaszczysty odcinek, który na samochodowej mapie był zaznaczony jak zwykła droga. W tych okolicach kilkakrotnie przekraczałem granice sąsiednich województw - mazowieckiego i podlaskiego. Niby to tylko miedza, ale we wsiach leżących po podlaskiej stronie, na podwórkach było po kilka wielkich, szczekających psów, czego po stronie mazowieckiej praktycznie nie doświadczałem. Niestety wiele obejść miało na noc otwarte bramy, co skutkowało pogonią przez watahy wielkich psów, wybiegających znienacka z ciemnych czeluści podwórek.

Świtać zaczęło pod Czyżewem. Stanąłem tam na chwilę na kawę. Znowu mi się trafił Orlen bez miejsca od siedzenia - siadłem więc na podłodze budząc milczące zgorszenie obsługi. Na żarcie dostępne na stacjach benzynowych jakoś trudno mi było nawet spojrzeć. Świt niestety nie był pogodny. Było szaro, buro i mgliście. Po mokrej nocy wstawał mokry, zimny i wietrzny dzień. Już od dłuższego czasu byłem przemoczony, a uczucie zimna potęgował silny wiatr. Co i raz dłonie bolały mnie z zimna. Ze stopami było nieco lepiej, no ale przecież nie było mrozu.

Przez Kosów Lacki dotarłem do Sokołowa Podlaskiego. Wjeżdżając do miasta olałem kolejny ciąg pieszo-rowerowy. Miałem nadzieję na jakąś cukiernią, ale pomimo nie tak już wczesnej pory oczywiście nic "na oku" nie było otwarte. Z Sokołowa pierwotnie miałem zamiar odbić w kierunku Warszawy aby zamknąć kółeczko. Pora była jednak jeszcze stosunkowo wczesna i postanowiłem pociągnąć nieco dalej. Przez Drohiczyn i Siemiatycze pojechałem więc do Terespola. Trzymałem się główniejszych dróg bo aura nie sprzyjała wycieczkom krajoznawczym - po prostu było brzydko i ponuro.

W Drohiczynie wreszcie udało mi się znaleźć jakieś miejsce, gdzie można by coś zjeść. Ledwo wcisnąłem w siebie żurek i schabowego z ziemniakami. Jedno i drugie było obrzydliwe. Pech chciał, że kiedy jadłem obiad to nie padało, a kiedy ruszyłem, nadeszło oberwanie chmury. Zlało mnie do przysłowiowej suchej nitki. Ponieważ nie miałem błotników, lało i z góry i z dołu. Z boku też lało, bo droga tam wyboista i samochody jadące z przeciwka oraz te, które mnie wyprzedzały, częstowały mnie hojnie po całym ciele obfitymi ilościami wody zalegającej w nierównościach drogi. Najpierw myślałem, że to kolejna przelotna zlewa, która szybko przejdzie. Tym razem jednak trwało zdecydowanie dłużej i lało konkretniej. Przemoczony zmarzłem nieprawdopodobnie. Nawet na licznych na tym odcinku podjazdach nie byłem w stanie się rozgrzać. Jak się w końcu zdecydowałem na założenie spodni przeciwdeszczowych i stuptutów, oraz na zrobienie z komina jednej z sakw błotnika, byłem już kompletnie przemoczony. W czasie mojego przebierania się w krzalu na poboczu drogi, znowu, znikąd pojawił się policyjny patrol w cywilnym aucie. Widocznie wyglądałem podejrzanie.

Po południu pogoda się nieco poprawiła, momentami wychodziło nawet słońce. Już od Drohiczyna zacząłem się spieszyć aby zdążyć do Terespola na wcześniejszy pociąg. Nie miałem więc czasu na podziwianie malowniczych okoliczności przyrody, ani na zapuszczenie się w drewniane nadbużańskie wioski. Przed Pratulinem pękła mi linka od tylnej przerzutki. Było to o tyle kłopotliwe, że wiał wiatr, pod który nie sposób było jechać na najwyższym przełożeniu. Nie było czasu na naprawę. Podkręciłem tylko śrubę regulacyjną przerzutki tak, aby wózek na stałe ustawił się na trzeciej koronce (15T). W tym układzie, dało się jechać na blacie jak akurat nie wiało w twarz, i na młynku, kiedy pojawiał się wiatr lub podjazd.

Zdążyłem na pociąg. Po raz kolejny przekonałem się, że system rezerwacji zachowuje wolne miejsca dla osób z rowerami. Kiedy kupowałem bilet, kasjerka powiedziała mi, że od dawna nie ma już wolnych miejsc na ten pociąg. Kiedy jednak powiedziałem, że jadę z rowerem, wolne miejsca się znalazły. Pani tylko osobiście, wychylając mocno głowę, sprawdziła czy posiadam rower. Posiadanie miejscówki nie dało wiele, bo w tym rodzaju składu, nie da się praktycznie nigdzie wstawić roweru, a już tym bardziej w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca wskazanego przez system rezerwacyjny dla osoby z rowerem. O swoim miejscu musiałem więc zapomnieć i wraz z rowerem przysiąść pod toaletą w kształcie "gabinetu owalnego". Niestety miejsca, gdzie rower można by przymocować tak, aby mógł stać bez kontroli nie znalazłem. Dobrze, że wsiadałem na stacji początkowej, bo pociąg był tak nabity, że ludzie ledwo mieścili się na miejscach stojących. W końcu to niedzielne popołudnie - czas wyjazdu na kolejny tydzień do pracy i na uczelnie. Pomimo kilkunastu godzin spędzonych w drodze nie byłem senny.

W pociągu ubranie mi nie wyschło i trzymało wilgoć. Przez całą drogę z dworca do domu telepało mną tak, jak bym miał gorączkę.



Wreszcie miałem możliwość spędzić paręnaście godzin na rowerze. Cieszę się, choć pozostał niedosyt, bo gdybym ten czas zaplanował i przygotował się wcześniej to miałbym więcej czasu i mógłbym, zamiast bezmyślnego pedałowania po nocy i po głównych drogach, wybrać się w ciekawsze miejsce. Późny wyjazd, poza ograniczeniem sobie czasu za dnia, zabrał mi też część lepszej pogody, skazał na silniejszy wiatr i na jazdę w deszczu. Co ciekawe, nie zauważyłem istotnego wpływu późniejszej pory wyjazdu na problem zmęczenia czy braku snu. Chyba nawet lepiej mi się jechało odcinek nocny, niż kiedy wyjeżdżałem wczesnym rankiem.

Głównym problemem było dla mnie siodełko, a dokładniej jego niewygoda. Wciąż nie mogę znaleźć dobrego dla mnie siodła, nawet podczas krótkich dojazdów do pracy pojawia się dokuczliwy ból i wynikający z tego dyskomfort. Podczas dłuższego przejazdu takiego jak ten, jest to dla mnie bardzo poważna dokuczliwość, która zabiera mi dużo energii i zniechęca. W wiadomym miejscu mam w zasadzie dwie rany. Próbowałem z różnymi siodełkami, próbowałem też stosować spodenki z wkładką, ale pomimo, że były to drogie modele dobrych firm (Castelli, Endura), było gorzej niż bez takich spodenek. Tym razem jechałem w zwykłych bokserkach.

Jak na moje dotychczasowe doświadczenia wyjątkowo mało zatrzymywałem się po drodze. Raz - aura nie sprzyjała, dwa - nie było w zasadzie po co. Pod koniec trasy nieco doskwierał mi ból karku i lewego kolana. W ostatnim czasie nie miałem z tym kłopotu, myślałem, że to już minęło, ale jak widać wróciło. Być może to wynik niezbyt starannego, a wręcz losowego ustawienia siodełka. Kolano mogło mnie też boleć na skutek przemarznięcia lub dlatego, że jechałem w grubych i ciężkich butach trekkingowych. Pozycję stopy mogłem zmieniać swobodnie bo jechałem na zwykłych pedałach platformowych - nie były więc unieruchomione przez bloki.

Spodziewając się opadu śniegu wybrałem się na rowerze typu "gravel" (Ronin). Nie jest to taki lekki i sportowy rower jak szosówka i nie sunie tak lekko, ale solidne opony (42c) pozwalają nie przejmować się rodzajem nawierzchni, dziurami, studzienkami, kałużami, czy ... piaszczystym odcinkiem, jaki nagle może się po drodze przytrafić. Nocą oszczędzam energię akumulatorów i nie świecę zbyt mocno - nie mając obaw o stan nawierzchni mogę jechać swobodniej. Podobne dystanse pokonywałem wcześniej klasycznym góralem i muszę przyznać, że jednak "gravel" jest do takich zastosowań dla mnie wygodniejszy.

Niestety zbierałem się w ostatniej chwili co zaowocowało nieoptymalnym spakowaniem się. Targałem ze sobą aż dwie sakwy, trójkąt w ramie, tankbag i wielką biodrówkę podwieszoną do kierownicy. Spodziewałem się różnych warunków na drodze - szczególnie zimna i opadów deszczu przechodzących w śnieg. Nieprzewidziany postój w takich warunkach, kiedy nie ma się w co przebrać może być bolesny. Byłem też przygotowany na awaryjny nocleg w lesie, gdyby zaszła taka potrzeba.


Pozdrowienia dla "kolesia na góralu", który niczym błyskawica wyprzedził mnie pod Janowem Podlaskim!








2016/11/13 "Czekając na zimę"

Niedziela, 13 listopada 2016 · Komentarze(14)
Kategoria poza miastem
Mały niedzielny popołudniowy spacer. Trasa:
Warszawa - Wesoła - Sulejówek - Okuniew - Zabraniec - Krubki-Górki - Wola Ręczajska - Poświętne - Cygów - Dąbrowica - Międzyleś - Międzypole - Szczepanek - Miąse - Jasienica - Tłuszcz - Postoliska - Mokra Wieś - Jadów - Wójty - Myszadła - Maksymilianów - Kąty - Rowiska - Jaczew - Górki Borze - Korytnica - Wielądki - Roguszyn - Czerwonka Folwark - Czerwonka - Wierzbno - Helenów - Cierpięta - Wąsy - Falbogi - Wity - Kałuszyn - Olszewice - Wola Paprotnia - Mrozy - Rudnik - Cegłów - Posiadały - Siodło - Nw. Zglechów - Zglechów - Str. Wieś - Siennica - Nowodwór - Zalesie - Kośminy - Podgórzno - Władzin - Kołbiel - (Gózd) - Dąbrówka - (Pogorzel) - Otwock - Józefów - Miedzeszyn Wieś - Miedzeszyn - Radość - Międzylesie - Anin - Wawer - Warszawa



Bardzo lubię pagórki na północ od Kałuszyna. Teraz uroku dodawał śnieg, którego było tam całkiem sporo (znacznie więcej niż na powyższym zdjęciu). Lubię też małe wioseczki na skraju lasu. Szczególnie teraz, kiedy po zmroku mróz spowija drewniane małe domy, wszędzie czuć sosnowy, żywiczny dym, który snuje się nisko. Brakuje jeszcze tylko mrozu i trzeszczącego pod nogą/nartą śniegu. Ale już niedługo...

Jadąc przez las pod Celestynowem, już grubo po zmroku, kątem oka, w świetle latarki nagle dostrzegłem wielkiego dzika, który po prostu stał sobie na poboczu, tuż przy samej drodze. Dobrze, że akurat nie zachciało mu się przejść przez jezdnię.



Musze przyznać, że Ronin świetnie się sprawdza do jazdy o tej porze roku. Co prawda nie jest taki lekki i nie jedzie się na nim tak lekko jak na szosie, ale za to nie trzeba się przejmować w zasadzie żadnymi nierównościami na drodze.

Napęd jest zmodyfikowany - kaseta została zmieniona na MTB 11-36 (11-13-15-17-19-21-24-28-32-36). Choć w górach się to sprawdziło (przejechałem z bagażem całe polskie góry z bez pchania), mogłoby być jeszcze odrobinę lżej. Za to od góry praktycznie nie wykorzystuję 2-3 koronek kasety. Idealnie by było zamienić korbę (teraz jest oryginalna kompaktowa 50/34) na mniejszą. Dzięki temu dałoby się: 1) efektywnie wykorzystać cały zakres kasety, 2) zastosować kasetę z gęstszym stopniowaniem. Jak ktoś ma pomysł jak to zrobić bez konieczności zastosowania jakichś niszowych korb, będę wdzięczny za rady.



2016/10/31 "Terespol"

Poniedziałek, 31 października 2016 · Komentarze(0)
Kategoria poza miastem
Mokro, wietrznie, ale przyjemnie.

Trasa:
Warszawa - Sulejówek - Stanisławów - Węgrów - Sokołów Podlaski - Drohiczyn - (Siemiatycze) - Sarnaki - Konstantynów - Janów Podlaski - Terespol




... i jeszcze "Pocztówka z Węgrowa" - Węgrów - miasto przyjazne rowerzystom!






2016/10/16

Niedziela, 16 października 2016 · Komentarze(0)
Niedzielny, popołudniowy spacer z dziećmi w lasach Mazowieckiego Parku Krajobrazowego.





Powrót grubo po zmroku.

2016/09/18 "(bardzo) Spokojnie po EBowie" 2/2

Niedziela, 18 września 2016 · Komentarze(1)
Bardzo spokojnie po EBowie czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń

Trasa (dzień 2/2):
... Leśn. Kwitajny [d. Quittainer Forst] - Surowe [d. Schönau] - Rogajny [d. Rogehnen] - Pasłęk [d. Pr. Holland (Holąd Pruski)] - Robity [d. Robitten] - Gulbity [d. Golbitten] - Łukszty [d. Luxethen] - Stojpy [d. Stopen] - [d. Karwitten] - Bielica [d. Behlenhof] - Stary Cieszyn [d. Alt. Teschen] - Grużajny [d. Grossamen] - Grądki [d. Gr. Thierbach] - Markowo [d. Reicherstwalde] - Złotna [d. Goldbach] - Łączno [d. Wiese (Łąka)] - Morąg [d. Mohrungen]

W drodze: 9:35-18:50

Fotorelacja

Mapy:
- mapa wykorzystywana do nawigacji w terenie: Mapa topograficzna Polski 1:100.000 (wydanie turystyczne), Wojskowe Zakłady Kartograficzne, Warszawa; arkusze: Ostróda (nr N-34-75/76; wydanie II; 2001), Elbląg (nr N-34-63/64; wydanie II; 2000).
- mapa archiwalna wykorzystywana w celach krajoznawczych: Mapa Taktyczna Polski 1:100 000, Wojskowy Instytut Geograficzny (WIG), Warszawa; arkusze: Mohrungen (Morąg) (pas 33, słup 30; wyd. 1931), Christburg (Dzierzgoń) (pas 33, słup 29; wyd. 1931), Elbing (Elbląg) (pas 32, słup 29; wyd. 1931), Wormditt (Orneta) (pas 32, słup 30; wyd. 1931).



Synkowi wreszcie stuknęło 2kkm w tym sezonie. Jednak w terenie to kilometry nie chcą się tak szybko, lekko, łatwo i przyjemnie nabijać jak na szosie.


2016/09/17 "(bardzo) Spokojnie po EBowie" 1/2

Sobota, 17 września 2016 · Komentarze(2)
Bardzo spokojnie po EBowie czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń

Trasa (dzień 1/2):
Morąg [d. Mohrungen] - Raj [d. Paradies] - Lubin [d. Louisenthal] - Bożęcin [d. Gr. Gottswalde] - Marzewko [d. Vw. Mahrau] - Wenecja [d. Venedien] - Wola Kudypska [d. Vw. Wolla] - Dobrocin [d. Gr. Bestendorf] - [d. Neu Kelken] - Kiełkuty [d. Alt. Kelken] - Chojnik [d. Hagenau] - Tulno [d. Taulen] - Kronin [d. Krönau] - (Piergozy [d. Pergausen]) - ...

W drodze: 8:30-19:20
Nocleg w namiotach w lesie L. Kwitajny.

Mapy:
- mapa wykorzystywana do nawigacji w terenie: Mapa topograficzna Polski 1:100.000 (wydanie turystyczne), Wojskowe Zakłady Kartograficzne, Warszawa; arkusze: Ostróda (nr N-34-75/76; wydanie II; 2001), Elbląg (nr N-34-63/64; wydanie II; 2000).
- mapa archiwalna wykorzystywana w celach krajoznawczych: Mapa Taktyczna Polski 1:100 000, Wojskowy Instytut Geograficzny (WIG), Warszawa; arkusze: Mohrungen (Morąg) (pas 33, słup 30; wyd. 1931), Christburg (Dzierzgoń) (pas 33, słup 29; wyd. 1931), Elbing (Elbląg) (pas 32, słup 29; wyd. 1931), Wormditt (Orneta) (pas 32, słup 30; wyd. 1931).

Fotorelacja




2016/09/10 Ukraina - Pikuj 1/2

Sobota, 10 września 2016 · Komentarze(3)
w drodze: 7:10 CSE -21:30 CWE
przewyższenia: +1105m

Fotorelacja

Skończyły się wakacje i ... zaczęła się szkoła. Przy dwójce dzieci praktycznie nie ma już, ani czasu, ani sił, ani cierpliwości na cokolwiek innego.

Piątek, koniec tygodnia. Zapowiada się pogodny weekend. Jeszcze "tylko" odrobić lekcje i można by pomyśleć o jakimś wyjeździe. Na szczęście jakimś cudem poprzedniej nocy udało mi się z grubsza spakować i naprawić rowery po wakacyjnym wyjeździe do Rumunii .

Warszawa, po godzinie 22. Totalnie zmęczony siadam do samochodu. Ponad 500km za kółkiem, wolałbym ten dystans pokonywać rowerem, to mniej męczące. Jedzie się fatalnie - zmęczenie i niewyspanie skumulowane z całego tygodnia, gęste mgły i stada saren i jeleni przebiegających przez jezdnię. Jadę wolniej niż zwykle. Do Ubli docieramy spóźnieni, dopiero około 7 rano. Nie ma już szans zdążyć na pociąg, którym mieliśmy jechać dalej. To rujnuje nasz pierwotny, optymalny plan.

Powinien być jeszcze jeden pociąg. Szybko wypakowujemy się z samochodu. Granicę przekraczamy w miarę szybko i pędzimy na rowerach do Wielkiego Bereznego. Mamy niecałą godzinę do odjazdu pociągu. Akurat żeby wciągnąć po dwa browary.

Pociąg jedzie planowo. Sprawnie pakujemy się do środka. Do Wołosianki jest godzina jazdy - na tę okazję mamy w zapasie akurat po dwa browary.

Zapowiada się upał, w sklepie w Wołosiance robimy zapasy na drogę - lekko nie będzie. W Użoku, tuż przed opuszczeniem doliny Użu robimy jeszcze dłuższą posiadówkę. Czas nas nagli więc jeden browar musi wystarczyć. Ruszamy. Najpierw doliną Husnego, a następnie stokami Hrebinia na przełęcz pod Starostyną. Jedzie się ciężko, droga przypomina wysypane tłuczniem torowisko, do tego jest bardzo gorąco i cały czas pod górę. Na przełęczy robimy postój na browara. Kończy się krótką drzemką. Dzieci mają fajną kałużę do zabawy. Są z tego powodu przeszczęśliwe. Poprzednim razem, na wycieczce rowerowej z dziećmi cięliśmy na grzbiet prosto z Użoka. Zajęło to niepotrzebnie sporo dodatkowego czasu i sił. Tym razem pomysł jest taki, aby na grzbiet wyjść z przełęczy na Chresty pod Starostyną. Jest nawet droga. Początkowo w miarę płaska, szybko jednak dobijamy do stromej ścianki. Na trzy rzuty wypychamy rowery na górę. Na Chrestach osiągamy główny grzbiet. Tam krótki odpoczynek, po browarze na uzupełnienie płynów i można łoić dalej.

Połoniny na grzbiecie są przepiękne. Widzialność nie jest najlepsza, ale dobrze widać polską część Bieszczadów. Na zmianę mamy super zjazdy i strome podjazdy, z których część kończy się wypychem. Dzieci sobie całkiem nieźle radzą. Chrzest bojowy przechodzi przyczepka w której jedzie mały Michałek. Mamy spore opóźnienie, musimy więc tego dnia pokonać jak największą część grzbietu i zbliżyć się do Pikuja. Żurówka, Behar i Listkowania idą gładko. Przed nami Wielki Wierch. Dobrze by było spać za nim. Próbujemy. Jest stromo, wpychamy rowery, idzie bardzo powoli. Zmierzch łapie nas mniej-więcej na szczycie. Zjeżdżamy przy latarkach. Postanawiamy biwakować przy ruinach dawnego schroniska Przemyskiego Towarzystwa Narciarzy pod Ostrym Wierchem. Super się jedzie połoniną po zmierzchu. Dzieci bardzo dobrze sobie radzą. Niedługo później jesteśmy na miejscu. Przemek przynosi na rękach śpiącego małego Michałka. Paweł podłaja po sakwy. Po ogarnięciu biwaku, po nocy idę na drugą stronę Wielkiego Wierchu po rower i przyczepkę Przemka. Ma chłopak krzepę - ledwo dołajam z pustym zestawem - bez sakw i dziecka w przyczepce. Surly na solidnych kołach swoje waży. Biwak, ognisko, obiadokolacja - jak zwykle. Noc jest bezchmurna. Na niebie jest mnóstwo gwiazd. Mogłoby być tylko trochę zimniej.

Rano nadal jest pogodnie. W dolinach miejscami utrzymują się mgły. Niespiesznie się zwijamy. Jeszcze tylko po browarze i możemy ruszać. Całkiem sprawnie podjeżdżamy na Ostry Wierch. Dalej czeka nas przyjemna jazda grzbietem. Znowu są zjazdy i podjazdy. Wszystko z dalekimi widokami. Zełemenego trawersujemy lasem, droga wyprowadza nas na Połoninę Szerdowską skąd jest już blisko do szczytu Pikuja. Wcześniej na Połoninie Bukowskiej robimy krótki odpoczynek, aby mały Michał mógł się chwilę zdrzemnąć. Akurat jest czas na dwie kolejki browara. Na szczycie Pikuja jest sporo ludzi. Na szczęście wystarcza im wizyta na najwyższym szczycie i nie rozchodzą się po całym grzbiecie. Nie mamy zbyt wiele czasu, pijemy po browarze i lecimy na dół. Przed nami bardzo stromy zjazd. Dla mnie za stromy, miejscami ledwo tam jestem w stanie iść z rowerem. Tymczasem dzieci bez problemu śmigają na dół. Niżej nieco się wypłaszcza. Ścieżka jest kamienista, pełna dołów i korzeni. Tym razem nie ma błota.

Sprawnie docieramy do Serbowca. Mamy ogromne opóźnienie w stosunku do pierwotnego planu, ale nie chcieliśmy, ani skracać trasy, ani na górze zbytnio się spieszyć, tak aby pośpiech nie zabrał radości z wycieczki. Teraz jednak musimy trochę podłoić. Przed nami 30 km do pociągu. Droga ma beznadziejną nawierzchnię, początkowo są resztki asfaltu, dziurawe jak szwajcarski ser, wyżej kamienie jak kolejowy tłuczeń. Po drodze mamy przełęcz na którą musimy wjechać w upale, a następnie zjechać do Użoka. Idzie nam całkiem nieźle, kiedy okazuje się, że jest szansa zdążyć na pociąg osiągamy całkiem przyzwoitą szybkość. Dzieci, zmotywowane wizją jazdy pociągiem i sklepu przy granicy, pod górę jadą bardzo sprawnie, a w dół, pomimo naprawdę wymagającej nawierzchni pędzą jak szalone. Lecimy. Czasu ubywa, a końca drogi nie widać. Jeszcze w dolinie Użu próbujemy walczyć, ostatnie minuty i ... kiedy dojeżdżamy na stację okazuje się, że spóźniliśmy się 3 minuty. Całkiem niezły wynik. Pani na stacji proponuje abyśmy gonili pociąg, w końcu ukraińskie pociągi nie jeżdżą zbyt szybko, ale z dziećmi, tym bardziej po takiej walce to nie ma sensu. To był ostatni tego dnia pociąg. Robimy popas przy sklepie i na spokojnie ruszamy w dalszą drogę rowerami. Obawiałem się o ten odcinek, bo to prawie 50 km po całym dniu jazdy w terenie po górach. Ale dzieci jadą pięknie, jest lekko z górki i w miarę równy, mało podziurawiony asfalt, pod wieczór upał nieco zelżał - można jechać.

Po zmroku docieramy na granicę. Jeszcze tylko zakup przyjemności w przygranicznym markecie i lecimy na granicę. Odprawa idzie sprawnie. Przed 21 jesteśmy już po słowackiej stronie. Jeszcze tylko pakowanie i można ruszać w drogę powrotną. Kolejna noc za kółkiem, ponad 500km do domu ... znowu zmęczenie, niewyspanie, bolące oczy, mgły, zwierzęta na drodze, ... Droga bardzo się dłuży, zamiast na 5 rano docieramy dopiero po 7. Łapiemy się na poranne, poniedziałkowe korki na wjeździe do Warszawy. W domu szybka akcja i dzieci jeszcze zdążają na ósmą do szkoły. To był bardzo udany weekend!




... a potem do pracy, a po pracy znowu szkoła. Dzisiaj wieczorem jest jeszcze zebranie dla rodziców. Ech życie.

Dla porównania - sprzed dwóch lat podobny wyjazd z dziećmi na Pikuj - dzieci trochę podrosły.


2016/08/27 România 2016 – Munții Apuseni 10/10

Sobota, 27 sierpnia 2016 · Komentarze(0)
27-08-2016 - sobota
Vf. Clujului (1399) – Dealu Cățeilor – Poiana Călineasa – Ic Ponor – dolina rzeki Someşul Cald – Doda Pilii – dolina potoku Firlei – Pasul Prislop (1250) – dolina potoku Răchițele - Răchițele – dolina potoku Săcuieu – Scrind - Săcuieu – dolina potoku Ordânguşa – Vişagu – trawers: Măgura Vişagului (1097) – dolina potoku Vişagul - Tranişu – dolina potoku Drăganul – Valea Drăganului

w drodze:9:40-17:15 CWE
przewyższenia: +737m

Fotorelacja