2016/09/10 Ukraina - Pikuj 1/2
Sobota, 10 września 2016
· Komentarze(3)
Kategoria poza miastem, wycieczka, z dziećmi
w
drodze: 7:10 CSE -21:30 CWE
przewyższenia: +1105m
Fotorelacja
Skończyły się wakacje i ... zaczęła się szkoła. Przy dwójce dzieci praktycznie nie ma już, ani czasu, ani sił, ani cierpliwości na cokolwiek innego.
Piątek, koniec tygodnia. Zapowiada się pogodny weekend. Jeszcze "tylko" odrobić lekcje i można by pomyśleć o jakimś wyjeździe. Na szczęście jakimś cudem poprzedniej nocy udało mi się z grubsza spakować i naprawić rowery po wakacyjnym wyjeździe do Rumunii .
Warszawa, po godzinie 22. Totalnie zmęczony siadam do samochodu. Ponad 500km za kółkiem, wolałbym ten dystans pokonywać rowerem, to mniej męczące. Jedzie się fatalnie - zmęczenie i niewyspanie skumulowane z całego tygodnia, gęste mgły i stada saren i jeleni przebiegających przez jezdnię. Jadę wolniej niż zwykle. Do Ubli docieramy spóźnieni, dopiero około 7 rano. Nie ma już szans zdążyć na pociąg, którym mieliśmy jechać dalej. To rujnuje nasz pierwotny, optymalny plan.
Powinien być jeszcze jeden pociąg. Szybko wypakowujemy się z samochodu. Granicę przekraczamy w miarę szybko i pędzimy na rowerach do Wielkiego Bereznego. Mamy niecałą godzinę do odjazdu pociągu. Akurat żeby wciągnąć po dwa browary.
Pociąg jedzie planowo. Sprawnie pakujemy się do środka. Do Wołosianki jest godzina jazdy - na tę okazję mamy w zapasie akurat po dwa browary.
Zapowiada się upał, w sklepie w Wołosiance robimy zapasy na drogę - lekko nie będzie. W Użoku, tuż przed opuszczeniem doliny Użu robimy jeszcze dłuższą posiadówkę. Czas nas nagli więc jeden browar musi wystarczyć. Ruszamy. Najpierw doliną Husnego, a następnie stokami Hrebinia na przełęcz pod Starostyną. Jedzie się ciężko, droga przypomina wysypane tłuczniem torowisko, do tego jest bardzo gorąco i cały czas pod górę. Na przełęczy robimy postój na browara. Kończy się krótką drzemką. Dzieci mają fajną kałużę do zabawy. Są z tego powodu przeszczęśliwe. Poprzednim razem, na wycieczce rowerowej z dziećmi cięliśmy na grzbiet prosto z Użoka. Zajęło to niepotrzebnie sporo dodatkowego czasu i sił. Tym razem pomysł jest taki, aby na grzbiet wyjść z przełęczy na Chresty pod Starostyną. Jest nawet droga. Początkowo w miarę płaska, szybko jednak dobijamy do stromej ścianki. Na trzy rzuty wypychamy rowery na górę. Na Chrestach osiągamy główny grzbiet. Tam krótki odpoczynek, po browarze na uzupełnienie płynów i można łoić dalej.
Połoniny na grzbiecie są przepiękne. Widzialność nie jest najlepsza, ale dobrze widać polską część Bieszczadów. Na zmianę mamy super zjazdy i strome podjazdy, z których część kończy się wypychem. Dzieci sobie całkiem nieźle radzą. Chrzest bojowy przechodzi przyczepka w której jedzie mały Michałek. Mamy spore opóźnienie, musimy więc tego dnia pokonać jak największą część grzbietu i zbliżyć się do Pikuja. Żurówka, Behar i Listkowania idą gładko. Przed nami Wielki Wierch. Dobrze by było spać za nim. Próbujemy. Jest stromo, wpychamy rowery, idzie bardzo powoli. Zmierzch łapie nas mniej-więcej na szczycie. Zjeżdżamy przy latarkach. Postanawiamy biwakować przy ruinach dawnego schroniska Przemyskiego Towarzystwa Narciarzy pod Ostrym Wierchem. Super się jedzie połoniną po zmierzchu. Dzieci bardzo dobrze sobie radzą. Niedługo później jesteśmy na miejscu. Przemek przynosi na rękach śpiącego małego Michałka. Paweł podłaja po sakwy. Po ogarnięciu biwaku, po nocy idę na drugą stronę Wielkiego Wierchu po rower i przyczepkę Przemka. Ma chłopak krzepę - ledwo dołajam z pustym zestawem - bez sakw i dziecka w przyczepce. Surly na solidnych kołach swoje waży. Biwak, ognisko, obiadokolacja - jak zwykle. Noc jest bezchmurna. Na niebie jest mnóstwo gwiazd. Mogłoby być tylko trochę zimniej.
Rano nadal jest pogodnie. W dolinach miejscami utrzymują się mgły. Niespiesznie się zwijamy. Jeszcze tylko po browarze i możemy ruszać. Całkiem sprawnie podjeżdżamy na Ostry Wierch. Dalej czeka nas przyjemna jazda grzbietem. Znowu są zjazdy i podjazdy. Wszystko z dalekimi widokami. Zełemenego trawersujemy lasem, droga wyprowadza nas na Połoninę Szerdowską skąd jest już blisko do szczytu Pikuja. Wcześniej na Połoninie Bukowskiej robimy krótki odpoczynek, aby mały Michał mógł się chwilę zdrzemnąć. Akurat jest czas na dwie kolejki browara. Na szczycie Pikuja jest sporo ludzi. Na szczęście wystarcza im wizyta na najwyższym szczycie i nie rozchodzą się po całym grzbiecie. Nie mamy zbyt wiele czasu, pijemy po browarze i lecimy na dół. Przed nami bardzo stromy zjazd. Dla mnie za stromy, miejscami ledwo tam jestem w stanie iść z rowerem. Tymczasem dzieci bez problemu śmigają na dół. Niżej nieco się wypłaszcza. Ścieżka jest kamienista, pełna dołów i korzeni. Tym razem nie ma błota.
Sprawnie docieramy do Serbowca. Mamy ogromne opóźnienie w stosunku do pierwotnego planu, ale nie chcieliśmy, ani skracać trasy, ani na górze zbytnio się spieszyć, tak aby pośpiech nie zabrał radości z wycieczki. Teraz jednak musimy trochę podłoić. Przed nami 30 km do pociągu. Droga ma beznadziejną nawierzchnię, początkowo są resztki asfaltu, dziurawe jak szwajcarski ser, wyżej kamienie jak kolejowy tłuczeń. Po drodze mamy przełęcz na którą musimy wjechać w upale, a następnie zjechać do Użoka. Idzie nam całkiem nieźle, kiedy okazuje się, że jest szansa zdążyć na pociąg osiągamy całkiem przyzwoitą szybkość. Dzieci, zmotywowane wizją jazdy pociągiem i sklepu przy granicy, pod górę jadą bardzo sprawnie, a w dół, pomimo naprawdę wymagającej nawierzchni pędzą jak szalone. Lecimy. Czasu ubywa, a końca drogi nie widać. Jeszcze w dolinie Użu próbujemy walczyć, ostatnie minuty i ... kiedy dojeżdżamy na stację okazuje się, że spóźniliśmy się 3 minuty. Całkiem niezły wynik. Pani na stacji proponuje abyśmy gonili pociąg, w końcu ukraińskie pociągi nie jeżdżą zbyt szybko, ale z dziećmi, tym bardziej po takiej walce to nie ma sensu. To był ostatni tego dnia pociąg. Robimy popas przy sklepie i na spokojnie ruszamy w dalszą drogę rowerami. Obawiałem się o ten odcinek, bo to prawie 50 km po całym dniu jazdy w terenie po górach. Ale dzieci jadą pięknie, jest lekko z górki i w miarę równy, mało podziurawiony asfalt, pod wieczór upał nieco zelżał - można jechać.
Po zmroku docieramy na granicę. Jeszcze tylko zakup przyjemności w przygranicznym markecie i lecimy na granicę. Odprawa idzie sprawnie. Przed 21 jesteśmy już po słowackiej stronie. Jeszcze tylko pakowanie i można ruszać w drogę powrotną. Kolejna noc za kółkiem, ponad 500km do domu ... znowu zmęczenie, niewyspanie, bolące oczy, mgły, zwierzęta na drodze, ... Droga bardzo się dłuży, zamiast na 5 rano docieramy dopiero po 7. Łapiemy się na poranne, poniedziałkowe korki na wjeździe do Warszawy. W domu szybka akcja i dzieci jeszcze zdążają na ósmą do szkoły. To był bardzo udany weekend!
... a potem do pracy, a po pracy znowu szkoła. Dzisiaj wieczorem jest jeszcze zebranie dla rodziców. Ech życie.
Dla porównania - sprzed dwóch lat podobny wyjazd z dziećmi na Pikuj - dzieci trochę podrosły.
przewyższenia: +1105m
Fotorelacja
Skończyły się wakacje i ... zaczęła się szkoła. Przy dwójce dzieci praktycznie nie ma już, ani czasu, ani sił, ani cierpliwości na cokolwiek innego.
Piątek, koniec tygodnia. Zapowiada się pogodny weekend. Jeszcze "tylko" odrobić lekcje i można by pomyśleć o jakimś wyjeździe. Na szczęście jakimś cudem poprzedniej nocy udało mi się z grubsza spakować i naprawić rowery po wakacyjnym wyjeździe do Rumunii .
Warszawa, po godzinie 22. Totalnie zmęczony siadam do samochodu. Ponad 500km za kółkiem, wolałbym ten dystans pokonywać rowerem, to mniej męczące. Jedzie się fatalnie - zmęczenie i niewyspanie skumulowane z całego tygodnia, gęste mgły i stada saren i jeleni przebiegających przez jezdnię. Jadę wolniej niż zwykle. Do Ubli docieramy spóźnieni, dopiero około 7 rano. Nie ma już szans zdążyć na pociąg, którym mieliśmy jechać dalej. To rujnuje nasz pierwotny, optymalny plan.
Powinien być jeszcze jeden pociąg. Szybko wypakowujemy się z samochodu. Granicę przekraczamy w miarę szybko i pędzimy na rowerach do Wielkiego Bereznego. Mamy niecałą godzinę do odjazdu pociągu. Akurat żeby wciągnąć po dwa browary.
Pociąg jedzie planowo. Sprawnie pakujemy się do środka. Do Wołosianki jest godzina jazdy - na tę okazję mamy w zapasie akurat po dwa browary.
Zapowiada się upał, w sklepie w Wołosiance robimy zapasy na drogę - lekko nie będzie. W Użoku, tuż przed opuszczeniem doliny Użu robimy jeszcze dłuższą posiadówkę. Czas nas nagli więc jeden browar musi wystarczyć. Ruszamy. Najpierw doliną Husnego, a następnie stokami Hrebinia na przełęcz pod Starostyną. Jedzie się ciężko, droga przypomina wysypane tłuczniem torowisko, do tego jest bardzo gorąco i cały czas pod górę. Na przełęczy robimy postój na browara. Kończy się krótką drzemką. Dzieci mają fajną kałużę do zabawy. Są z tego powodu przeszczęśliwe. Poprzednim razem, na wycieczce rowerowej z dziećmi cięliśmy na grzbiet prosto z Użoka. Zajęło to niepotrzebnie sporo dodatkowego czasu i sił. Tym razem pomysł jest taki, aby na grzbiet wyjść z przełęczy na Chresty pod Starostyną. Jest nawet droga. Początkowo w miarę płaska, szybko jednak dobijamy do stromej ścianki. Na trzy rzuty wypychamy rowery na górę. Na Chrestach osiągamy główny grzbiet. Tam krótki odpoczynek, po browarze na uzupełnienie płynów i można łoić dalej.
Połoniny na grzbiecie są przepiękne. Widzialność nie jest najlepsza, ale dobrze widać polską część Bieszczadów. Na zmianę mamy super zjazdy i strome podjazdy, z których część kończy się wypychem. Dzieci sobie całkiem nieźle radzą. Chrzest bojowy przechodzi przyczepka w której jedzie mały Michałek. Mamy spore opóźnienie, musimy więc tego dnia pokonać jak największą część grzbietu i zbliżyć się do Pikuja. Żurówka, Behar i Listkowania idą gładko. Przed nami Wielki Wierch. Dobrze by było spać za nim. Próbujemy. Jest stromo, wpychamy rowery, idzie bardzo powoli. Zmierzch łapie nas mniej-więcej na szczycie. Zjeżdżamy przy latarkach. Postanawiamy biwakować przy ruinach dawnego schroniska Przemyskiego Towarzystwa Narciarzy pod Ostrym Wierchem. Super się jedzie połoniną po zmierzchu. Dzieci bardzo dobrze sobie radzą. Niedługo później jesteśmy na miejscu. Przemek przynosi na rękach śpiącego małego Michałka. Paweł podłaja po sakwy. Po ogarnięciu biwaku, po nocy idę na drugą stronę Wielkiego Wierchu po rower i przyczepkę Przemka. Ma chłopak krzepę - ledwo dołajam z pustym zestawem - bez sakw i dziecka w przyczepce. Surly na solidnych kołach swoje waży. Biwak, ognisko, obiadokolacja - jak zwykle. Noc jest bezchmurna. Na niebie jest mnóstwo gwiazd. Mogłoby być tylko trochę zimniej.
Rano nadal jest pogodnie. W dolinach miejscami utrzymują się mgły. Niespiesznie się zwijamy. Jeszcze tylko po browarze i możemy ruszać. Całkiem sprawnie podjeżdżamy na Ostry Wierch. Dalej czeka nas przyjemna jazda grzbietem. Znowu są zjazdy i podjazdy. Wszystko z dalekimi widokami. Zełemenego trawersujemy lasem, droga wyprowadza nas na Połoninę Szerdowską skąd jest już blisko do szczytu Pikuja. Wcześniej na Połoninie Bukowskiej robimy krótki odpoczynek, aby mały Michał mógł się chwilę zdrzemnąć. Akurat jest czas na dwie kolejki browara. Na szczycie Pikuja jest sporo ludzi. Na szczęście wystarcza im wizyta na najwyższym szczycie i nie rozchodzą się po całym grzbiecie. Nie mamy zbyt wiele czasu, pijemy po browarze i lecimy na dół. Przed nami bardzo stromy zjazd. Dla mnie za stromy, miejscami ledwo tam jestem w stanie iść z rowerem. Tymczasem dzieci bez problemu śmigają na dół. Niżej nieco się wypłaszcza. Ścieżka jest kamienista, pełna dołów i korzeni. Tym razem nie ma błota.
Sprawnie docieramy do Serbowca. Mamy ogromne opóźnienie w stosunku do pierwotnego planu, ale nie chcieliśmy, ani skracać trasy, ani na górze zbytnio się spieszyć, tak aby pośpiech nie zabrał radości z wycieczki. Teraz jednak musimy trochę podłoić. Przed nami 30 km do pociągu. Droga ma beznadziejną nawierzchnię, początkowo są resztki asfaltu, dziurawe jak szwajcarski ser, wyżej kamienie jak kolejowy tłuczeń. Po drodze mamy przełęcz na którą musimy wjechać w upale, a następnie zjechać do Użoka. Idzie nam całkiem nieźle, kiedy okazuje się, że jest szansa zdążyć na pociąg osiągamy całkiem przyzwoitą szybkość. Dzieci, zmotywowane wizją jazdy pociągiem i sklepu przy granicy, pod górę jadą bardzo sprawnie, a w dół, pomimo naprawdę wymagającej nawierzchni pędzą jak szalone. Lecimy. Czasu ubywa, a końca drogi nie widać. Jeszcze w dolinie Użu próbujemy walczyć, ostatnie minuty i ... kiedy dojeżdżamy na stację okazuje się, że spóźniliśmy się 3 minuty. Całkiem niezły wynik. Pani na stacji proponuje abyśmy gonili pociąg, w końcu ukraińskie pociągi nie jeżdżą zbyt szybko, ale z dziećmi, tym bardziej po takiej walce to nie ma sensu. To był ostatni tego dnia pociąg. Robimy popas przy sklepie i na spokojnie ruszamy w dalszą drogę rowerami. Obawiałem się o ten odcinek, bo to prawie 50 km po całym dniu jazdy w terenie po górach. Ale dzieci jadą pięknie, jest lekko z górki i w miarę równy, mało podziurawiony asfalt, pod wieczór upał nieco zelżał - można jechać.
Po zmroku docieramy na granicę. Jeszcze tylko zakup przyjemności w przygranicznym markecie i lecimy na granicę. Odprawa idzie sprawnie. Przed 21 jesteśmy już po słowackiej stronie. Jeszcze tylko pakowanie i można ruszać w drogę powrotną. Kolejna noc za kółkiem, ponad 500km do domu ... znowu zmęczenie, niewyspanie, bolące oczy, mgły, zwierzęta na drodze, ... Droga bardzo się dłuży, zamiast na 5 rano docieramy dopiero po 7. Łapiemy się na poranne, poniedziałkowe korki na wjeździe do Warszawy. W domu szybka akcja i dzieci jeszcze zdążają na ósmą do szkoły. To był bardzo udany weekend!
... a potem do pracy, a po pracy znowu szkoła. Dzisiaj wieczorem jest jeszcze zebranie dla rodziców. Ech życie.
Dla porównania - sprzed dwóch lat podobny wyjazd z dziećmi na Pikuj - dzieci trochę podrosły.