2016/08/16 "Na jałowym biegu"
Wtorek, 16 sierpnia 2016
· Komentarze(1)
Warszawa - Gassy - Góra Kalwaria - Otwock Wielki - Józefów - Warszawa
Niecałe trzy godziny jazdy. Na szybko. W zasadzie bez zatrzymania. Ale i bez przerwy w codziennym życiowym biegu. Licznik zliczył osiemdziesiąt pięć kilometrów. Osiemdziesiąt pięć jałowych kilometrów. Asfalt, samochody, pobocze, to co widać z drogi. Tak, jak by odwiedzić przyjaciół, pomachać z daleka i wrócić do domu. Nie zapytawszy co u nich, nie wypiwszy kawy czy herbaty, bez uściśnięcia dłoni bez przytulenia bez poświęcenia uwagi. Bez spojrzenia prosto w oczy.
Czasem na pokonanie tylu samu, osiemdziesięciu pięciu kilometrów, potrzebowałem całego dnia, a czasem i nawet dwóch-trzech dni mi ledwo starczyło. W górach, na bezdrożach, pośród bagien i mszarów, przy okazji przepraw przez piachy. Dostawałem za to masę przeżyć, przygód, emocji, doświadczeń, chwil spędzonych wspólnie z przyjaciółmi albo samotnej walki z własnymi słabościami. Nie było lekko, ale mam wrażenie, że pamiętam wszystkie te chwile. Chyba na mnie składają się właśnie z te przeżycia. Jakże potem smakowała herbata, jakże przytulne było miejsce przy ogniu, za wiatrem.
Wróciłem, odłożyłem rower. Życie toczy się dalej jak gdyby nigdy nic. Czy będę pamiętał gdzie dzisiaj byłem?
Dla licznika to pewnie bez różnicy jakie kilometry liczy. Kilometr to kilometr.
Niecałe trzy godziny jazdy. Na szybko. W zasadzie bez zatrzymania. Ale i bez przerwy w codziennym życiowym biegu. Licznik zliczył osiemdziesiąt pięć kilometrów. Osiemdziesiąt pięć jałowych kilometrów. Asfalt, samochody, pobocze, to co widać z drogi. Tak, jak by odwiedzić przyjaciół, pomachać z daleka i wrócić do domu. Nie zapytawszy co u nich, nie wypiwszy kawy czy herbaty, bez uściśnięcia dłoni bez przytulenia bez poświęcenia uwagi. Bez spojrzenia prosto w oczy.
Czasem na pokonanie tylu samu, osiemdziesięciu pięciu kilometrów, potrzebowałem całego dnia, a czasem i nawet dwóch-trzech dni mi ledwo starczyło. W górach, na bezdrożach, pośród bagien i mszarów, przy okazji przepraw przez piachy. Dostawałem za to masę przeżyć, przygód, emocji, doświadczeń, chwil spędzonych wspólnie z przyjaciółmi albo samotnej walki z własnymi słabościami. Nie było lekko, ale mam wrażenie, że pamiętam wszystkie te chwile. Chyba na mnie składają się właśnie z te przeżycia. Jakże potem smakowała herbata, jakże przytulne było miejsce przy ogniu, za wiatrem.
Wróciłem, odłożyłem rower. Życie toczy się dalej jak gdyby nigdy nic. Czy będę pamiętał gdzie dzisiaj byłem?
Dla licznika to pewnie bez różnicy jakie kilometry liczy. Kilometr to kilometr.