2016/01/03 "Leniwa niedziela"
Ledwo zjechałem z Mostu Siekierkowskiego na wał wiślany, a słońce zniknęło za chmurami, zrobiło się ponuro i zaczął prószyć śnieżek. Jednocześnie zrobiło się znacznie zimniej. Uczucie zimna potęgował nieprzyjemny wiatr, smagający mnie, a to z boku, a to od czoła.
Jadąc po trosze wałem, po trosze drogą, po trosze jakimiś polami marzłem coraz bardziej. Prawie prosto na mnie wyskoczyła rodzinka min. 7 dzików. Z nadzieją na żurek w barze przy moście ciągnąłem do Góry Kalwarii. Niestety na miejscu okazało się, że bar jest dzisiaj zamknięty. W pamięci jednak miałem opowieść Dziaśka o tym jak raczył się flakami w barze w Sobiekursku. Cóż było robić, zacisnąłem zęby, ze zbolałymi od zimna dłońmi i stopami oraz z pokrytą grubą warstwą lodu brodą pociągnąłem "50" pod wiatr do Sobiekurska. Termometr na wjeździe na most nad Wisłą pokazywał -12,7C. Dobrze odczuwałem, jaka była temperatura odczuwalna przy tym wietrze.
Bar był otwarty. Zaszalałem - żurek, schabowy i herba z cytryną. Nie takie super smaczne (kuchnia nie pracowała w okresie świąteczno-noworocznym, pani miała wcześniej przygotowane tylko kilak dań), nie takie tanie, ale tu i teraz to było to. Ogrzałem się przy okazji i trochę podsuszyłem rękawiczki. Bałem się, czy po tak obfitym posiłku dam radę pojechać, ale jakoś pomału się rozpędziłem. Na drodze znowu miałem nieprzyjemny boczny wiatr.
Do Warszawy wróciłem Wałem Miedzeszyńskim. Na koniec pojechałem jeszcze na Trakt Królewski i na Starówkę popatrzeć na świąteczne światełka i na ... ludzi. Mróz chyba wypłoszył ludzi, bo w poprzednie dni było tam znacznie tłumniej. Moją oblodzoną brodą wzbudzałem za to powszechne zainteresowanie oraz głosy podziwu.
W międzyczasie pogoda poprawiła się, znowu było czyste niebo. I chyba się jeszcze bardziej schłodziło. Do domu jechałem pod wiatr.
W sumie całkiem udany popołudniowy zimowy spacerek.