Pogranicze w słońcu - czyli wielkanocna improwizacja.

Wtorek, 16 kwietnia 2019 · Komentarze(5)
Z okazji świąt wielkanocnych trafiło się kilka wolnych dni. Prognozy pogody zachęcały do wyjazdu. No to pojechaliśmy.

Zaczęliśmy we wtorek w Mirsku, gdzie na miejscowym ryneczku udało się zaparkować samochód. Mieliśmy pojechać na zachód, ale dominujący nad okolicą Stóg Izerski zachęcił nas do zmiany planów. Tyle się naczytałem o trudach tego podjazdu, tymczasem poszło szybko i sprawnie.





W schronisku na Stogu Izerskim ostatni raz byłem chyba jeszcze w czasie nauki w szkole średniej. Przekąsiliśmy tam co nieco. Wybór nie był duży, ale było smacznie, choć nie tanio. Pomysł jazdy górami zweryfikował śnieg zalegający jeszcze w dużych ilościach. Zjechaliśmy więc do Świeradowa. Na deptaku byli niemal sami niemieccy emeryci. Niestety ceny oraz oferta też były ściśle dostosowane do klienteli. Opuściliśmy miasteczko i wspięliśmy się w kierunku Czerniawy. Do Czech pojechaliśmy napotkaną po drodze czarną trasą Single-Track. Fajnie się jechało, ale spodziewałem się, że takie trasy są bardziej wymagające.



Nové Město pod Smrkem przywitało nas spokojem oraz otwartą knajpą. Pojedliśmy, popiliśmy i pojechaliśmy na biwak do lasu.



W środę trzymaliśmy się granicy. Raz po polskiej, raz po czeskiej stronie. Lubię przygraniczne klimaty. Zgodnie z przewidywaniami, po czeskiej stronie świat był zdecydowanie lepiej uporządkowany, po polskiej - wszystko zdawało się być w rozsypce. Nie spieszyliśmy się, miło było nasycać się wiosną, malowniczym krajobrazem, ciekawą architekturą, historią i układem miejscowości oraz wszechobecnym spokojem. Szczególnie po czeskiej stronie, przy kuflu złotego napoju.





O zachodzie słońca, wychyliwszy ostatni kufel piwa, pojechaliśmy do lasu szukać miejsca na biwak. W drodze w rowerze Magdy pękła wysłużona tylna obręcz. Zmusiło nas to do zmiany planów. Telefonicznie udało się skontaktować z serwisem rowerowym w Bogatyni. Pan powiedział, że jakieś koła ma.



Rano w czwartek pojechaliśmy do Bogatyni. Po rozpięciu hamulca, zmniejszeniu ciśnienia i odciążeniu roweru dało się jechać. W oczekiwaniu na otwarcie serwisu w cukierni wypiliśmy kawę i przekąsiliśmy coś słodkiego. Przez wystawowe okno, w spokoju, obserwowaliśmy przedświąteczne przygotowania, te wszystkie zakupy, mycie okien, załatwianie ostatnich spraw. Zawsze się zastanawiałem, po co sobie aż tak komplikować życie.

W serwisie udało się znaleźć jakieś znośne koła. To i tak był cud. Wzięliśmy od razu i przód bo obręcz była już dziurawa. Szybko przezbroiłem koła na nowe, ze starych wyciąłem piasty. Świat znowu stał dla nas otworem.



Zahaczając o Czechy pojechaliśmy w kierunku Niemiec. W Hradku na rynku trafiliśmy na zielone piwo (ponoć to taka czeska wielkanocna tradycja), do piwa coś przekąsiliśmy, a na deser wciągnęliśmy kawę pod czekoladowy tort i wyśmienite lody. Przed wjazdem do Niemiec podjechaliśmy jeszcze do trójstyku granic. Ostatnim bastionem Polski na tym terenie była oczywiście przygraniczna Biedronka.

Zwiedziliśmy centrum Żytawy (Zittau) i pojechaliśmy w kierunku Gór Łużyckich. Góry malownicze, niewysokie, ale podjazdy strome. Tu też trzymaliśmy się granicy, jadąc raz po jednej, raz po drugiej stronie. Na nocleg zatrzymaliśmy się po czeskiej stronie, w lesie na jednej z przełęczy po drodze.



Piątkowy przejazd przez Góry Łużyckie bardzo mi się podobał. Malowniczy, urozmaicony krajobraz, ładne, spokojne miejscowości, przystanki na piwo. Niemal wciąż mijaliśmy bardzo malownicze skały o fantastycznych kształtach. Wiele domów było wkomponowanych w skały. Pod koniec dnia zwiedziliśmy Děčín i przekroczyliśmy Łabę. Nocowaliśmy w lesie.

W sobotę rano wjechaliśmy na Děčínský Sněžník.



Pod szczytem było wielu turystów pieszych oraz rowerowych. Z Niemiec przyjeżdża tam autobus z przyczepą na rowery. Ponownie wjechaliśmy do Niemiec, a po przekroczeniu Łaby wjechaliśmy do Szwajcarii Saksońskiej (Sächsische Schweiz, České Švýcarsko).



Przez park narodowy przejechaliśmy szlakami rowerowymi poprowadzonymi szutrem przez las, pomiędzy fantastycznymi skałami.



Pod koniec dnia, również szlakiem rowerowym, wjechaliśmy do Czech. I kiedy już mieliśmy szukać miejsca na nocleg, trafiliśmy do knajpy. Bawiło się tam wiele ludzi, panowała rodzinna atmosfera. Pobiesiadowaliśmy także, a późnym wieczorem przerzuciliśmy się na pobliskie wzgórze na nocleg.



W niedzielę zaczęliśmy powrót. Nie do końca prostą drogą kierowaliśmy się w kierunku wschodnim. Trasę jak zwykle improwizowaliśmy na bieżąco.



Łączką z biwaku zjechaliśmy prosto na poranne piwo do knajpy, w której kończyliśmy poprzedni dzień.



Zahaczyliśmy o Niemcy, wjechaliśmy na szczyt Ještěd, z którego zjechaliśmy do Liberca.



Jeszcze tego dnia wyjechaliśmy wysoko nad Liberec na nocleg w Góry Izerskie. Biwakowaliśmy jak codziennie w lesie.





W poniedziałek przebijaliśmy się przez Góry Izerskie. Wymagało to ponad 13 km przeciągania rowerów przez mokry śnieg. Drogi, którymi planowaliśmy przejechać okazały się być zasypane jeszcze grubą warstwą śniegu. Poszło na to dużo czasu i dużo sił.



Dopiero od Smědavy dało się jechać. Tam też zjedliśmy spóźniony, ale za to obfity obiad. Szybki zjazd przez cudowanie wiosenny las, potem trawers Smrka i niedługo po tym byliśmy znowu w Polsce. Do Mirska pojechaliśmy spokojną drogą przez Giebułtów.





Tym razem wyjazd na staroświeckim retro MTB z zapasem przestrzeni ładunkowej na wyżerkę i na napitki.




Wolne, świąteczne dni, upłynęły nam bardzo miło. Przejechaliśmy przez Góry Izerskie (Jizerské hory), Pogórze Izerskie (Frýdlantská pahorkatina), Góry Łużyckie (Lužické hory), Góry Połabskie (Děčínská vrchovina), Grzbiet Jesztedzki (Ještědský hřbet) oraz zobaczyliśmy Saksońską Szwajcarię (Sächsische Schweiz, České Švýcarsko). Mogliśmy podpatrywać jak Wielkanoc spędzają Czesi i Niemcy - pomimo, że to nie wakacje, w zasadzie wszędzie po drodze, spotkaliśmy mnóstwo ludzi na pieszych i rowerowych wędrówkach.

Komentarze (5)

Mariusz Szczygieł przeszedł mi przez myśl, kiedy zauważyłem częstę ściąganie majtek przez facetów na czeskich biwakach, to mogło pobudzić jego wyobraźnie. Pzdr. G.

Gallicjanin 08:40 poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Odbieram Czechy trochę przez pryzmat tego co napisał i powiedział Mariusz Szczygieł. Wyobraźnia sama się włącza. Tak więc w wyobraźni być może byłem w innej krainie niż w rzeczywistości. Dobre miejsce i podejście ludzi do życia.

Zdjęć mało, bo w Internecie przecież już i tak wszystko jest. Miejsca znane i często odwiedzane. Mnóstwo ludzi robi lepsze zdjęcia ode mnie w ramach swoich pasji. Wolę pozostawić krajobrazy i przeżycia w pamięci, niż w postaci nieudolnych fotografii, które nie byłyby w stanie oddać tego co widziałem i co przeżyłem i co chciałbym opowiedzieć.

Chociaż to nie do końca "moje klimaty" to jak trafi się okazja to chętnie, po raz kolejny, wrócę do Czech. Może w mniej przypadkowy sposób, może bardziej świadomie.

garmin 14:35 sobota, 27 kwietnia 2019

Jaka zwykle ciekawa "wyprawka"; sądzę,że Czechy to właściwy kierunek dla mieszkańców Warszawy zwłaszcza w święta. Moja żona chce tam wracać, więc znowu chyba tam będę... Pozdrawiam G.
PS. Trochę niedosyt fotek

Gallicjanin 14:10 sobota, 27 kwietnia 2019

Na Stóg Izerski to wersja od Czerniawy jest tak trudna, główny podjazd od Świeradowa to już nie ta liga ;)

wilk 12:48 wtorek, 23 kwietnia 2019

Bardzo fajna relacja. Przypomniało mi się, jak sam tak jeździłem mając 17 lat ;)

blase 12:42 wtorek, 23 kwietnia 2019
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!