2016/11/16 "Co mi się przytrafiło na dwudziestopięciotysięcznym kilometrze tego roku"

Środa, 16 listopada 2016 · Komentarze(3)
Rano do pracy (okrężną drogą). Po południu z pracy (okrężną drogą).

Obudziłem się w środku nocy z bólem brzucha. Czułem się tak, jak bym na kolację wypił trzy butelki kiepskiej wódki. No i zamiast wypić klina, próbowałem zasnąć. Niestety nie udało się. Dotrwałem do rana, ale rano byłem w jeszcze gorszej kondycji. Jakimś cudem wyekwipowałem dzieci do szkoły, a kiedy wyjrzałem za okno, pomachać im na drogę zobaczyłem tę paskudną pogodę. Cóż było robić, do pracy musiałem dzisiaj pojechać. Przecież ani samochodem, ani najkrótszą drogą nie pojadę. Było zimno, mokro i wietrznie. Po drodze, czułem jak, przez coraz bardziej wilgotne od mżawki ubranie chłód dociera do mnie coraz głębiej. Trzy razy po drodze zmieniłem rękawiczki, a dłonie nadal były zziębnięte do bólu. Jak by tego było mało, DOKŁADNIE NA 25.000 tysięcznym kilometrze tego roku, przy wjeździe na Most Siekierkowski gdzie był największy wygwizdów poczułem jak flaczeje przednie koło. Wszystko usyfione na maksa. Czarna breja ze startych klocków i obręczy była wszędzie. Zgrabiałymi od zimna dłońmi walczyłem z oponą. Akurat od pewnego czasu w miejskim góralu mam założone wąskie opony 32mm. Zdjąć to i założyć na obręcz, w sprzyjających warunkach idzie jak krew z nosa, a co dopiero kiedy było zimno, miałem zgrabiałe ręce, guma była sztywna i generalnie miałem wszystkiego dosyć. Dętki nie dało się naprawić bo uszkodziła się w miejscu, w którym jest obsadzony wentyl. Klasyk. Musiałem zmienić dętkę. Oczywiście i w kole i w zapasie miałem dętki do klasycznej górskiej opony, a nie do takich wąskich kiszek. Upchnąć to, to było kolejne wyzwanie, a potem jeszcze wcisnąć oponę w obręcz ... nawet nie chce mi się tego przypominać. Jakoś "nadludzkim wysiłkiem" to zrobiłem. Jeszcze tylko zgrabiałymi od zimna rękoma założyć koło i spiąć hamulce.

Ruszyłem ... Byłem obolały z zimna. Przez całą dalszą drogę, jak mantrę powtarzałem pod nosem "ja pierdo...ę, ja pierdo...ę, ja pierdo...ę". Tempo miałem masakrycznie wolne, nie miałem sił depnąć tak jak zwykle. Spóźniłem się do pracy. Po drodze zajechałem jeszcze po zapas do "Dwóch Kołek". Na szczęście były przyzwoite dętki o potrzebnej grubości i wentylu.

W drodze powrotnej było nieco lepiej bo nie było mżawki. Wiatr - choć nie wiem jak to możliwe - w którym kierunku bym nie jechał wciąż mi przeszkadzał. Turlałem się tragicznym tempem, marząc o tym, aby jak najszybciej znaleźć się w domu. Dobrze, że zdążyłem po dzieci przed zamknięciem szkolnej świetlicy.

Rowerzystów po drodze, szczególnie rano, nie spotkałem zbyt wielu.

Komentarze (3)

Ależ horror i to na 25 000 km :) Będziesz miał o czym opowiadać synom i innym kompanom/przyjaciołom przy ognisku podczas wspólnej wycieczki :)
Gratuluję pięknego dystansu i życzę dużo zdrowia :)))

Basik 17:25 piątek, 18 listopada 2016

Gratulacje. Tak oto masz 1 Kota.
http://kot.bikestats.pl/c,34062,Kotometria.html

Kot 07:38 czwartek, 17 listopada 2016

Pablo - Jesteś w awangardzie; reszta idzie za Tobą. Może warto spróbować suplementów dla sportowców, choćby zestawów witamin, aminokwasów, czy kapsułek osłonowych. Zdrowia Życzę Pzdr. G.

Gallicjanin 20:01 środa, 16 listopada 2016
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!