Ale w tych rozważaniach jakby całkowicie ignorujesz fakt, że ludzie sa bardzo różni. I są grube tysiące ludzi, których nie wychowasz w żaden sposób, czy będziesz o nich dbał czy nie - oni się nie zmienią, bo chcą więcej brać niż dawać, a w relacji widzą tylko swoje korzyści. Oczywiście bardzo dbając o taką osobę - pewnie i utrzymasz ją dłużej przy sobie, tylko podstawowe pytanie - czy taka osoba jest tego warta? Są ludzie co mają wierność psa, nigdy cię nie zostawią; będzie z nimi raz gorzej raz lepiej, ale dają ci gwarancję stałości. A osoba, która nie umie być wierna na dłuższą metę - zawsze będzie potencjalnie niepewna. Jak o nią nie będziesz dbał - zawsze jest ryzyko, że coś się jej odwidzi, że jak na horyzoncie pojawi się ktoś nowy, kto ją przelotnie zafascynuje, albo kto da jej większą kasę i luksusowe życie (bardzo częsty przypadek)- na ciebie się wypnie.
ad ''rywalizacja'': Wyobraźmy sobie dwie osoby. Jedna z nich codziennie jeździ pod domem po - powiedzmy - 120km, druga, w ramach wyprawy dookoła świata pokonuje codziennie - powiedzmy - po 100km. Czy statystyka kilometrowa w jakikolwiek sposób pozwala porównać te dwie osoby? Czy można tu mówić o jakiejkolwiek rywalizacji? Moim zdaniem nie. Cel jest zupełnie inny. Rywalizować można chyba tylko w ramach dążeniu do tego samego celu.
ad ''wredna żona'', ''niedocenianie starań'', ''ucieczka w rowerową pasję'', itp.: myślę, że bardziej miarodajnym niż liczba kilometrów w statystyce, choć oczywiście nie zupełnym, wyznacznikiem męskości jest utrzymanie przy sobie kobiety, tak aby nie stała się tą wspomnianą przez Ciebie "wredną żoną". Stawiam dolary przeciw orzechom, że wystarczająco rozsądna kobieta prędzej stanie się "wredną żoną" przy facecie, którego głównym dokonaniem życiowym będzie liczba kilometrów w statystyce niż przy dojrzałym mężczyźnie, chcącym i umiejącym dostrzec potrzeby rodziny i o nie zadbać. "Wredność nabyta" nie bierze się znikąd i nie pojawia się nagle :-)
Bo "staranie się o rodzinę" czyli codzienna dbałość o utrzymanie dobrych relacji w rodzinie nie jest tak trywialne jak codzienne przepedałowanie tych stu czy dwustu kilometrów. Żona nie zmienia się z księżniczki we wredną zołzę z dnia na dzień.
Widzę, że dywagacje zataczają coraz szerszą tematykę :-)
@ wilk Życie to proces. Rzadko kiedy coś dzieje się nagle i bez przyczyny. Wiara to dobra sprawa, ale kiedy jest poparta wiedzą, że nic nie jest dane raz na zawsze i że wszystko wymaga dbałości. Więc z tym "przejechaniem się" to czasem jest tak, jak z tym wyspaniem się w przysłowiu o słaniu łóżka.
> Być może statystyki nie są więc miarą siły i kondycji ale ... samotności czy braku sensu życia.
Wiele jest w tym prawdy, ten argument nieraz się już pojawiał w kontekście dużych przebiegów czy długich wyjazdów na parę miesięcy. Oczywiście to nie jest prawda obowiązująca wszystkich, tak jak wspomniał Albioszka - bliscy to wcale nie zawsze jest dobra "kasa oszczędności", jest wielu ludzi co na tej wierze się mocno przejechało.
@ albioszka Żeby sprawa była jasna, ja tu nikogo nie oceniam.
Dla mnie ta dyskusja jest niczym dywagacje o wyższości świąt wielkanocnych nad świętami Bożego Narodzenia. Dla porządku należy poruszyć różne aspekty sprawy.
Przejechanie dziennie 100 czy nawet 200 km nie jest żadnym problemem. W końcu przeciętny robotnik fizyczny (nie ujmując niczego robotnikom) wykonuje każdego dnia pewnie o wiele większą pracę, często również na świeżym powietrzu i zwykle z o wiele mniejszą motywacją i przy o wiele gorszej kondycji i dbałości o siebie i swoje samopoczucie.
Prawdziwym problemem (przynajmniej dla mnie) jest wygospodarowanie czasu, a dokładniej, na podzielenie go pomiędzy swoją pasję oraz codzienne obowiązki i bliskich, których kochamy. O ile obowiązki da się zoptymalizować to czasu poświęconego bliskim podzielić ani zoptymalizować się nie da. Szczęśliwi są Ci, którzy mogą ten czas spędzać tak jak lubią razem z bliskimi. Być może statystyki nie są więc miarą siły i kondycji ale ... samotności czy braku sensu życia. Kto wie?
Ale to czy ludzie chcą, czy nie chcą - nie zależy od Bikestats. To jest ciekawy serwis, ale akurat część statystyczna jest najmniej z tego ważna. Tu możesz znaleźć inspirację do jazdy, możesz znaleźć ludzi na wyjazdy, możesz znaleźć ciekawe pomysły itd i to jest wielka zaleta tego serwisu, a nie tabelka z liczbą kilometrów. I to wszystko ludzi najbardziej nakręca, a nie to że zajmują 5 czy 35 miejsce w statystykach. Wrzucałem tu już przykład kolegi z GMRDP, który zrobił w 2015 roku 2000km. W statystykach na BS byłby na szarym końcu, a faktycznie miał na wyścigu na 1100km czas taki jak Robert Woźniak, który jest na BS pierwszy od iluś lat i przejeżdża rocznie 20 razy tyle. I to pokazuje, że te statystyki nic nie znaczą w kontekście tego kto jest rzeczywiście mocny i wytrzymały. Mozna być wytrzymałym również robiąc niewielkie przebiegi.
@Albioszka Oczywiście, że jakieś minimalne różnice występują na wyścigu - taki urok tego sportu. Ale jako osoba, która zaliczyła niejeden wyścig - mogę Ci powiedzieć, że od sprzętu niewiele zależy, 95-98% wyniku to człowiek, np. na Tour de Pomorze w 2015 wygrał gościu na trekingu, objechał wszystkich na szosówkach.
A na Bikestats w ogóle nie ma mowy o jakiejkolwiek prawdziwej rywalizacji. Bo jak porównywać człowieka jeżdżącego w trudnym terenie z tym na szosie? Jak jadącego pod wiatr z tym z z wiatrem? Jak porównywać człowieka pracującego na etat z dwójką dzieci z singlem na mundurowej emeryturze, który w wieku 45 lat nie musi już pracować? Ta statystyka kilometrów mówi jedynie ile kto jest w stanie wolnego czasu przeznaczyć na rower.
Chcesz się sprawdzić jak naprawdę wypadasz na tle innych - tylko wyścigi, bo tam wszyscy jadą na podobnym sprzęcie, mają te same warunki atmosferyczne, ten sam dystans do pokonania
@ albioszka Rywalizacja to ma sens na wyścigu - jak ktoś w ogóle ma zacięcie sportowe i lubi wyścigi. Każdy ma wtedy taką samą trasę do pokonania, w takich samych warunkach na mniej-więcej takim samym sprzęcie. Wygrywa lepszy oraz ten, który miał więcej szczęścia (chociaż jak wiadomo szczęście sprzyja lepszym).
Rywalizacja na podstawie liczby pokonanych kilometrów traci sens. Jak można rozsądnie porównywać osiągi, dajmy na to kogoś jeżdżącego na szosie, po gładkim asfalcie, na lekko, z wiatrem, często na tej samej, dobrze znanej trasie, na równinach i dajmy na to kogoś, jadącego w terenie, z pełnym ekwipunkiem wyprawowym, w górach, w trudnych warunkach atmosferycznych, podczas wielodniowej wyrypy, itp. To jest nonsens.
Dla mnie np. wejście w taką formę rywalizacji oznaczałoby rezygnację z przyjemności, jaką daje bycie w drodze. Liczba pokonanych kilometrów z konieczności stałaby się ważniejsza, niż miejsca, które chciałbym odwiedzić, zobaczyć, przeżyć. Po prostu optymalizując liczbę kilometrów musiałbym omijać co ciekawsze miejsca.
Są trasy, na których pokonanie kilku-kilkunastu kilometrów wymaga nieporównywalnie większego wysiłku, niż pokonanie nawet kilku setek kilometrów w innym miejscu. Już samo dotarcie w takie miejsca staje się wyzwaniem samym w sobie, potrzebne są niebanalne umiejętności, wiedza, sprzęt, ale także ... czas. W czasie takiej wyrypy jest się zdanym tylko na siebie, swoje umiejętności, doświadczenie i ekwipunek. A to dopiero początek drogi ... którą jeszcze trzeba pokonać i wrócić.
Dokładnie takie samo mam zdanie. I dlatego miejsca w statystykach traktuję jako ciekawostkę, a nie jak wielu na tym serwisie - cel sam w sobie. Rower ma dawać przede wszystkim frajdę i jak się czuje przesyt to lepiej przystopować, niż na siłę klepać kilometry, byleby jakąś okrągłą liczbę km zebrać. A wielu ludziom na BS te kilometry zaćmiewają trochę umysł i cisną te dystanse, nawet jak ochotę ku temu niewielką mają :)). A taka wyprawa parudniowa to w ogóle zupełnie inny poziom niż kilometry pod domem, to już z racji nowych, innych miejsc - stopień frajdy automatycznie idzie w górę.
Poza tym, jak wybieram się na trasę w towarzystwie, to, o ile to towarzystwo nie pozostawi mnie gdzieś na szarym końcu samemu sobie, to całą trasę pokonuję razem.
Może nie w nieskończoność, ale do końca życia lub ... aż do znudzenia. Człowiek na szczęście się regeneruje - fizycznie i psychicznie. Wiadomo, że powyżej pewnego dystansu trzeba odpocząć. Moim daniem ważne jest tylko, aby w pogoni za kilometrami nie zabić w sobie zapału i nie zgubić przyjemności z bycia w drodze.
Całkiem szczerze - nie wiem czy jest co podziwiać, ludzie na B.S. mają znacznie bardziej godne podziwu osiągnięcia. Ale na każdej trasie jest co przeżywać. Zamiast więc podziwiać - zapraszam na trasę!
Dobrze napisane - każdy ma swoją granicę. Idąc śladem Twojego rozumowania Garminie, można byłoby teoretycznie jechać w nieskończoność... Tak czy siak, Twardziel z Ciebie, podziwiam szczerze Twoje "wypady".
To tylko taki ładnie brzmiący slogan Pablo, nic więcej ;)). Gdzieś się możliwości człowieka kończą, mięśnie nie wyrabiają, organizm domaga się snu, boli siedzenie itd. Ten pułap jest bardzo różny dla różnych ludzi, ale każdy ma swoją granicę, powyżej której kolejne sto będzie już męczarnią.
Korzystam z różnych map - w zależności od gdzie się wybieram.
W przypadku wycieczek po Polsce, najczęściej korzystam z Mapy Topograficznej Polski wyd. WZKart. Mapa składa się z arkuszy o podz. 1:100.000. Arkusze są tanie i łatwo dostępne. Mapa ma - jak dla mnie - przejrzystą szatę graficzną i jest świetna pod względem topograficznym co dla mnie jest ważne bo często jeżdżę w terenie. Wadą może być stan aktualności - w ostatnim czasie w Polsce sporo się zmieniło - wiele dróg wyremontowano, zmieniło się ich znaczenie, szczególnie w obrębie miast, itp.
Dla niektórych, w tym dla Ciebie, nie jest to wyczyn. Ale 400 to 400 i nie mogę się tutaj nie zgodzić z Wilkiem. Dla mnie osobiście wymiatasz :) Pozdrawiam :)
Jestem przyzwyczajony. W zasadzie każdy weekendowy wyjazd (np. w góry, na Ukrainę, itp.) w moim przypadku to kilka zarwanych nocy - jedna w drodze "tam", druga z soboty na niedzielę (niewiele się śpi podczas takiej wycieczki, nawet jak się nie jedzie w nocy) no i trzecia noc zarwana w drodze powrotnej. Czy to za kółkiem czy w autobusie/pociągu/na granicy. Może dlatego nie uważam tego za jakiś wielki wyczyn.
Zdecydowanie nie lepiej. Ale oczywiście to indywidualna sprawa.
Jeździłem w różnych konfiguracjach - sakwy tylne, sakwy tylne + przednie, tylko sakwy przednie, w/w w kombinacjami z worem na bagażniku, itp. Opcja taka jak teraz jest dla mnie idealna. Zarówno pod względem prowadzenia roweru, jak i pod względem wygody korzystania z bagażu. Docelowo chcę się jeszcze pozbyć sakwy tylnej, ale opcja z podsiodłówką mnie nie przekonuje z uwagi na niewygodny dostęp do zawartości. Zamierzam spróbować z czymś w rodzaju torby - dostęp jak do sakwy, montaż jak podsiodłówka.
Oczywiście generalna zasada jest taka aby brać ze sobą jak najmniej gratów, jednocześnie mając ze sobą wszystko to, co jest potrzebne, przy założonym poziomie wygody i wszelkiego ryzyka (od bezpieczeństwa po możliwość kontynuowania wycieczki bez względu na okoliczności).
@ wilk W terenie tak, ale na szosie ... Jak widać wystarcza zwykły, przedpotopowy "góral" :-)
Spokojowo przejechałbym sporo więcej, ale miałem pecha, bo w środku trasy, w środku nocy, wpadłem w rejon opadów śniegu i drogi w kilkanaście minut zamieniły się w prawdziwe lodowisko. To była MASAKRA! Ledwo dawało się ustać na nogach. I tak przez dziesiątki kilometrów. Pod koniec trasy były już dobre warunki do jazdy, ale niestety nie mogłem jechać dalej, bo musiałem wracać ze względu na dzieci.
@albioszka Termos oczywiście miałem ze sobą (w sakwie). Przy takich upałach jak tej zimy to ja jednak wolę pić zimną wodę.
@ wilk Wilku, kogo jak kogo, ale Ciebie chyba nie trzeba przekonywać, że to jest lajcik i o żadnym "niesamowitym ciśnieniu" nie może tu być mowy. Po prostu, jak czasem mam wychodne od dzieci to wsiadam na rower i sobie jadę.
Świetne foty, zacny dystans. Jak zobaczyłem fotkę dworca w Białymstoku, łezka się w oku zakręciła i sobie przypomniałem nocne miasto jakie podziwialiśmy rok temu w lipcu na http://sierra.bikestats.pl/1361420,Mareckiego-Narew-Tour-2015-z-Ekipa.html